Za mną pierwsze półrocze (o panie, już?!). Na początku roku dzieliłam się z Wami mapą podróży, a dokładniej wydarzeń, w których planuję brać udział. Większość planów udało mi się zrealizować. Niestety pech chciał, że organizatorzy wydarzeń niespecjalnie przejęli się konkurencją, w efekcie czego zaserwowano nam ponad 6 wydarzeń jednego, czerwcowego tygodnia… konferencje rozsiane po różnych krańcach kraju. Well done.
Po co jeżdżę na konferencje?
Zacznijmy może od tego, po co właściwie jeżdżę na konferencje i wszelkiej maści branżowe wydarzenia. To ważne, bo ma duży wpływ na moją opinię i wrażenia z tych wydarzeń. Nadrzędnym celem jest wiedza – zdobycie informacji, inspiracji, poznanie innego punktu widzenia. Czyli jestem tą osobą, która szuka „mięsa”. Niespecjalnie interesuje mnie networking, szukanie klientów czy partnerów biznesowych – jako naczelny introwertyk mam problem z zagadywaniem obcych ludzi, a do tego nie jestem człowiekiem od sprzedaży. Konferencja kupuje mnie więc zagadnieniami, wokół których krąży, doborem prelegentów i tematami, które prezentowane są w agendzie. Czyli w teorii nie mam zbyt wysokich wymagań.
Są jednak konferencje, na które wybierałam się z ciekawości i pod kątem blogowo-kanałowej działalności. Pytacie mnie czy warto, a tego nie wiem, dopóki sama nie sprawdzę. Postanowiłam więc zerknąć na kilka wydarzeń, których normalnie bym nie wybrała, bo po prostu nie zainteresował mnie program. Zacznijmy jednak od początku.
Rok zaczęłam wyjazdem do Niemiec na EuroCIS – olbrzymie targi poświęcone branży Retail. Podglądałam technologie, rozwiązania i chłonęłam z samego oglądania. Jako, że to targi, łazi się po prostu od stoiska do stoiska i gada z ludźmi. Żadnych prelekcji, żadnych warsztatów, mimo to wyjechałam z poczuciem dobrze wykorzystanego czasu. Było naprawdę inspirująco (kto by się nie jarał interaktywnymi lustrami i całą masą podobnych gadżetów!). A prosto z samolotu z EuroCIS pojechałam do Krakowa, gdzie odbyła się pierwsza konferencja tego roku.
Mobile Trends Conference
Na tej konferencji byłam już w zeszłym roku. I tak samo w tym roku, byłam tam niejako „z pracy”. Moimi kosztami były zatem nocleg i dojazd, natomiast bilety dostaliśmy od firmy. I przyznam szczerze, że bardzo dobrze, bo inaczej miałabym ogromne poczucie zmarnowanych pieniędzy. Niemałych, bo bilet na konferencję kosztował niemało. Nie kupili mnie zupełnie i nie wierzę w to, że pojawię się na kolejnej edycji. A przynajmniej nie w takiej formule. Co mi nie siedziało?
Wydarzenie trwało dwa dni – w zasadzie niczym się od siebie nie różniące. Po prostu dwa dni i jakieś prelekcje związane z „mobajlem”. Jedna sala, jeden program, potencjalnie bardzo ciekawi goście i tematy wystąpień. Miejsce wydarzenia estetyczne, czyste, w wygodnej dla przyjezdnych lokalizacji. Organizacja wydarzenia na piątkę z plusem. Ale. Przyszłam po mięso, dostałam… całkiem smaczne ciastka.
O ile organizacyjnie widać doświadczenie i masę włożonej pracy, tak w przypadku tego, po co właściwie jeżdżę na takie wydarzenia, mam wrażenie nieodrobionej pracy domowej. Fajnie, że było dobre miejsce, fajnie, że była fantastyczna Gala Mobile Awards ze świetnym jedzeniem i alkoholem w cudnym Muzeum Mangha. Ale kiedy ochoczo zabrałam się do tego, dla mnie najważniejszego, z każdą kolejną prelekcją czułam się rozczarowana.
Przeskakiwanie z tematu na temat było szalone, więc ostatecznie wyniosło się tyle co nic. Było o projektowaniu na mobile (kierowane raczej do początkujących grafików, których chyba na sali nie było). Było o optymalizacji, było (czasami za bardzo) technicznie, by zaraz wskoczyło coś miękkiego czy inspiracyjnego (i właściwie nie wiadomo o czym). Było o roku mobile, o „pieniążkach” i „nowych” technologiach. A najlepiej co wspominam z całego wydarzenia, to zdecydowanie wspomniane ciastka. Uważam, że ciastka były naprawdę dobre.
Niestety, ale w moim odczuciu Mobile Trends Conference to konferencja zrobiona dla ludzi z biur projektowych, agencji, software houses i ich klientów. Raz mówili jedni, raz drudzy, wszyscy się znali, poklepywali po plecach i rzucali żartami na swój temat ze sceny. Jakbyśmy wszyscy byli jedną, wielką rodziną. Więc albo coś jest nie tak, albo po prostu źle odebrałam cel wydarzenia. Szukałam wiedzy i inspiracji, dostałam poczucie obecności na imieninach u jakiegoś dalekiego wujka. Zdecydowanie nie jest to miejsce dla początkujących projektantów i nie jest to wydarzenie warte tej ceny. Jakkolwiek fajnej imprezy się nie zrobi w ramach after party, dopóki nazywa się to konferencją, ludzie będą oczekiwali przede wszystkim konferencji. Chyba. Przynajmniej tak jest u mnie.
strona wydarzenia: https://2018.mobiletrends.pl/
Ciemna strona UX #4 – Stranger things
Czwarta edycja jednodniowej konferencji w Krakowie, organizowanej przez koło naukowe AGH. Tak się składa, że tym razem pojawiłam się tam przede wszystkim w roli prelegentki – miałam okazję otwierać to wydarzenie. I powiem szczerze, że nie miałam po nim wygórowanych oczekiwań. Darmowe wydarzenie, organizowane przez studentów, szału się nie spodziewaj. A tymczasem wyszło całkiem sympatycznie. Na plus ciekawy dobór prelegentów i wybranie motywu przewodniego. Na minus, brak weryfikacji, czy faktycznie z tym tematem będą prelegenci się mierzyli, bowiem trafiło się kilka wykładów, ciekawych, ale nie mających nic wspólnego ze wspomnianą „drugą stroną”.
Warto też popracować nad samą organizacją wystąpień. Drobne problemy z wyświetlaniem prezentacji i podobne można sobie wypracować. Miałam wrażenie, że momentami wdzierał się mały chaos, ale organizatorki potrafiły z tego wybrnąć z humorem, więc ostatecznie, specjalnie to nie przeszkadzało.
Mimo wszystko, przyznam, że Ciemna strona UX wypadła dużo lepiej niż niektóre płatne wydarzenia. Kibicują gorąco i jak najbardziej polecam tym początkującym. Zaawansowani raczej mogą się wynudzić.
strona wydarzenia: http://www.ciemnastronaux.pl/
POLISHOPA Design Thinking Conference
Na tę konferencję czekałam – i choć dowiedziałam się o niej zupełnie przypadkiem (na którejś z grup na FB), to po zeszłorocznych opiniach zapowiadała się całkiem sensownie. Dużym plusem była cena – lekko ponad 300 zł brutto za dwa dni wydarzenia.
I tu miałam jednak pewne obawy – ten kto mnie zna, wie, że wobec Design Thinking bywam trochę krytyczna. Może nie wobec samego DT, a prób promowania go i ukazywania jako leku na całe zło, jako idealnego rozwiązania dla każdej firmy, w każdej sytuacji. Jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się kolejne firmy szkoleniowe, kursy i eksperci z tej dziedziny. Chyba trochę jak z UX i projektowaniem usług – fajnie sobie wpisać w nazwę stanowiska skoro wszyscy o tym gadają. Bałam się więc, że to wydarzenie będzie taką gloryfikacją DT i totalnym oderwaniem od rzeczywistości, pełnym poklepujących się po plecach specjalistów.
I bardzo się zaskoczyłam.
Ale od początku – miejsce. Opera Nova w Bydgoszczy to lokalizacja dość widowiskowa – z pięknym widokiem na wyspę i dobrym dojazdem z dworca. W okolicy jest też dobra baza noclegowa, więc znalezienie noclegu w okolicy, który nie kosztował milionów, nie było problemem. Minusem miejsca było jednak niezaplanowanie przestrzeni na posiłki. Po prostu nie było miejsca żeby zjeść – cały tłum sięgnął po talerze i z parującym obiadem stanęli w miejscu, bo… nie było żadnych stolików – tzn. było kilka do networkingu, kawowych, ale zdecydowanie zbyt mało dla tak dużej grupy ludzi. Część jadła więc stojąc przy biurkach pań koordynatorek.
Do dyspozycji uczestników była jedna sala, jeden harmonogram i kilka atrakcji kończących dzień, typu konkursy startupów, stand up (meh), drinki w pobliskim klubie na zakończenie pierwszego dnia, czyli dość standardowy repertuar. Można by powiedzieć – typowa konferencja. Gdyby nie to, że nie.
Wiecie co było nietypowego w POLISHOPA? Jakość.
Dawno żadne wydarzenie nie zaskoczyło mnie tak pozytywnie i mam nadzieję, że nie wynika to z zaniżonych oczekiwań. Dwa dni dzieliły się na dwa zagadnienia Revolution Day i Innovation Day. Pojawili się goście zarówno z Polski, jak i zagranicy – przedstawiciele takich marek jak Viessmann, Deloitte Digital, BMW, Bobby Burger, Play.
Prowadzili wykłady ciekawie, opowiadając o realnych, wdrażanych, testowanych projektach. Tych wprowadzonych z sukcesem i tych, które kończyły się porażką. I nikt nie czarował o idealnym procesie, lekach na wszelkie zło, wręcz przeciwnie – pojawiały się także głosy krytyki – mądrej, wyważonej, zasłużonej. Wiecie – takie zdrowe podejście.
Nie wiem tylko co POLISHOPA robi z marketingiem, bo z kim bym nie rozmawiała, nikt o tym wydarzeniu nie słyszał. A to piąta edycja tej konferencji!
Czy polecam to początkującym projektantom? I tak, i nie. Było dużo ciekawych kejsów, ale były też tematy bardziej zaawansowane. Chyba polecałabym tym startującym drugi dzień (choć cena jest tak niska, że warto pokusić się na całość).
strona wydarzenia: http://polishopa.pl/
Product Camp
Huh. Szczerze mówiąc nie wiem od czego zacząć. Wiecie, że maczałam palce w promocji wydarzenia – zapowiadałam konferencję na kanale i w social mediach, do wygrania były także wejściówki na Barcamp w konkursie na blogu. Po zeszłorocznej edycji słyszałam same ochy i achy, więc wiedziałam, że w tym roku będę chciała sprawdzić na własne oczy, co tam się u nich dzieje. To był także pierwszy rok, kiedy zorganizowana została konferencja – do tej pory Product Camp składał się z warsztatów i wspomnianego Barcampa. W tym roku wydłużył się o jeden dzień i uraczono nas konferencją. Jeden dzień konferencji, 1000 zł – no nie powiem – oczekiwania po takiej cenie i dobrych opiniach są całkiem wysokie. Barcamp w cenie 160 zł jest zdecydowanie bardziej do przetrawienia.
No ale jak było? Naprawdę dobrze. Zupełnie bez przesady – uważam, że Product Camp jest najlepszą konferencją, na której byłam w tym roku. Cena jest wysoka, nie ma co dyskutować – dla wielu projektantów, którzy nie mogą liczyć na wsparcie firmy, będzie przeszkodą. Ale widać te pieniądze włożone w organizację i jeżeli w przyszłym roku również się odbędzie, to będę trzymała odłożony na nią hajs.
Ale co było takiego dobrego? Lineup – dobór prelegentów i jakość wystąpień trzymały poziom. 40 minutowe wykłady i chwila na pytania to idealny czas żeby rzucić kilkoma konkretami. Wiele konferencji trzyma się czasówek 20 minutowych – niestety, 20 minut to czas, w którym co najwyżej opowie się coś o sobie, rzuci suchym żartem i pokaże kilka śmiesznych gifów. Mocno kibicuję żeby, zamiast do pakietu startowego dorzucać notes Moleskine i dizajnerskie skarpetki, spróbować jednak obniżyć trochę cenę biletów.
Dla początkujących? Co najwyżej barcamp. Wydaje mi się, że konferencja celuje jednak w osoby, które mają już jakieś doświadczenie.
strona wydarzenia: https://productcamp.pl
Element Talks
Jadąc na tegoroczne Element Talks miałam dwie obawy. Pierwsza, to tematyka i poruszane zagadnienia. Jeśli dobrze pamiętam, ideą wydarzenia było stworzenie przestrzeni dla młodych projektantów, dopiero zaczynających pracę w branży (więc dla mnie trochę nudy). Jednak energia, miejsce i ludzie sprawiły, że było to całkiem przyjemne wydarzenie i stwierdziłam, że sprawdzę jak będzie w tym roku. Druga rzecz to postawienie na zagranicznych gości. Z jednej strony ciekawe, z drugiej – dlaczego odchodzimy od rodzimej branży, która na pewno ma jeszcze sporo ciekawych rzeczy do powiedzenia? Nie wiem czy było to efektem badań – czy komuś faktycznie gości z zagranicy brakowało. Żeby na domysłach się nie skończyło, po prostu tam pojechałam.
W tym roku wydarzenie odbyło się w czerwcu – i mam wrażenie, że przesuwając konferencję z kwietnia, dziewczyny w ogóle nie wzięły pod uwagę temperatury. Jeżeli połączycie 30 stopni na zewnątrz z wielkim, metalowym hangarem i całą masą ludzi, to macie idealny przepis na organizacyjną porażkę. Połączcie to jeszcze z fatalnym nagłośnieniem dnia pierwszego (drugiego było już lepiej) i bardzo nierównym poziomem wystąpień. I można zacząć żałować, ze ładnego weekendu nie wykorzystało się na wyjazd nad jezioro. Strasznie mi żal tegorocznych Element Talks, bo przez ostatnie lata konferencja odbierana była bardzo pozytywnie i skutecznie wypełniała lukę na graficzno-konferencyjnej mapie wydarzeń. Zwłaszcza dla początkujących projektantów, którzy zaczynali dopiero wchodzić w biznes.
Co ciekawe. W czasie konferencji ogłoszone zostało UX Talks – wspólna inicjatywa Element Talks i The Awwwesomes, która krążyć będzie wokół tematu „UX Fails”. Można powiedzieć, że dziewczyny będą miały o czym opowiadać i tylko mam nadzieję, że kolejne spotkania będą już tylko lepsze.
Stosunek jakości do ceny jest absolutnie rewelacyjny. W kwestiach organizacji, doboru miejsca, materiałów promocyjnych i komunikacji, dziewczynom nie można było do tej pory nic zarzucić. W tym roku była padaka, a ja trzymam kciuki za wyciągnięcie wniosków i dobre przygotowanie się do kolejnej edycji.
strona wydarzenia: https://www.elementtalks.com/pl/
Gdzie mnie w tym roku nie było?
Było kilka wydarzeń, które chciałam sprawdzić. Na przykład Projekcje, o których słyszałam bardzo nierówne opinie – jedni byli zachwyceni, inni wręcz przeciwnie, zarzucali przegląd portfolio. Na liście miałam również MCE Conference. Z tęsknotą zerkałam również w stronę Krakowa i AIDA – konferencji poświęconej architekturze informacji. Nie da się być jednak w kilku miejscach na raz i tu zerkam sobie po prostu na opinie innych uczestników. Może przyszłoroczne edycje ułożą się jakoś bardziej sensownie dla uczestników.
Co w drugim półroczu?
Na horyzoncie mamy kilka wydarzeń. GrafConf organizowany przez magazyn Grafmag, UX Poland (które widać, że próbuje naprawić błędy zeszłorocznej edycji). Będzie także Mobiconf i wspomniane UX Talks. Najbardziej czekam jednak na Web Summit i to póki co, jedyna konferencja zapisana w moim kalendarzu. Nad całą resztą jeszcze się zastanawiam. A Wy macie jakieś swoje typy?