Ach… uczelnie artystyczne. Otwierają umysł, ćwiczą rzemiosło, sprawiają, że jesteś jeszcze bardziej czuły na otaczające Cię piękno… albo brzydotę. Niestety, nierzadko produkują całą masę utalentowanych ludzi, których wrażliwość i ambicje odbijają się mocno o ścianę agencyjno-korporacyjnej rzeczywistości.
Dziś o kilku rzeczach, których być może nie dowiecie się w szkole… a które warto wiedzieć. Być może pomogę tym wpisem jakimś zgubionym duszyczkom. Albo, po prostu, pośmiejemy się razem wspominając stare, dobre, uczelniane czasy?
Hejterzy, morze hejterów
Trzeba się przygotować na krytykę. Mnóstwo krytyki… i poniekąd studia artystyczne do tej krytyki przygotowują. Ale uwierzcie mi, że jest różnica między merytorycznymi uwagami wykładowcy, czy dyskusjami w studenckiej grupie, a komentarzami w stylu „Moja siostrzenica w przedszkolu zrobiłaby to lepiej”. Temat hejterstwa wałkowany jest przy okazji każdego większego rebrandingu dużych firm i instytucji publicznych. W internecie odkrywamy nagle, że Polska profesjonalnymi krytykami designu stoi, nic tylko dumnym być. Powód jest dość prosty. Bardzo łatwo ocenić, czy coś nam się podoba, czy nie. A potem wypowiedzieć się w roli eksperta, bo skoro nam się nie podoba… to innym na bank też!
Warto przygotować się psychicznie, choć sama nie bardzo wiem jak, bo nawet najbardziej absurdalne komentarze czasami biorę za bardzo do siebie.
Czas pracy? Nigdy nie ma czasu!
To była moja pierwsza, bolesna lekcja. Wiecie, twórczość akademicka rządzi się swoimi prawami. Logo robi się trzy miesiące, projekt linii opakowań przez rok, plakat miesiąc, a stronę internetową cały semestr. W praktyce zazwyczaj nie ma nawet połowy tego czasu. Klienci/szefowie chcą zobaczyć projekty jeszcze tego samego dnia, kiedy dostaliście brief. Nie mówię, że to dobrze i tak powinno być, ale praca na ASAPie bywa wpisana w stały rytm pracy w niektórych agencjach.
Projekty, dużo projektów, a jeszcze więcej do zrobienia przed Wami. Z czasem nauczycie się pracować szybciej i bardziej efektywnie, po prostu miejcie przez okres studiów z tyłu głowy, że w praktyce rzadko* rytm pracy tak wygląda.
Prezentacja + obrona własnych pomysłów
Umiejętność autoprezentacji (lub raczej antyprezentacji) wychodzi na rozmowach rekrutacyjnych i spotkaniach biznesowych – tak, graficy też muszą na nie czasem chodzić. A umiejętność obrony swojego zdania, przekonań i pomysłów jest w tej pracy bardzo ważna. Ten punkt po części łączy się z dwoma następnymi, bo odgrywa sporą rolę zarówno w komunikacji z klientem, jak i w reklamie. Naucz się więc opowiadać o swojej pracy i tym, w jaki sposób powstaje. Sprawdzaj, co przyciąga uwagę innych, a co sprawia, że zanudzasz ich na śmierć. Studia to czas nauki, prób i testów. Obserwuj więc tych, którzy Ci imponują (na przykład ciekawie opowiadający wykładowcy czy koleżanka z roku) i wyciągaj wnioski.
Komunikacja z klientem bywa ciężka
Klienci bywają ciężkim orzechem do zgryzienia. Na facebooku powstają kolejne strony opisujące memami relacje zleceniodawca-zleceniobiorca. Wiele cytowanych wypowiedzi brzmi całkiem znajomo. Sęk w tym, że… trzeba się do nich przyzwyczaić.
Klienci nie muszą wiedzieć, że ich logo w .jpg nie jest wektorowe. Albo, że ktoś, kto przygotowywał im księgę znaku zrobił to źle, bo nie przewidział odpowiedniego dobrania kolorów. Że matryce do letterpressa są drogie i nie robi się już stron we flashu. Klienci zgłaszają się do nas, bo wierzą, że wykonamy naszą pracę dobrze.
Z naszej strony wystarczy zazwyczaj tylko trochę uprzejmości i cierpliwości, żeby wytłumaczyć, że być może się mylą, ale chętnie im pomożemy pewne problemy rozwiązać. I pewnie, trafia się czasem na super-buraka i takich ludzi trzeba tępić. Upewnijmy się jednak najpierw, czy sami nie jesteśmy tak przez naszych klientów odbierani.
Marketing
Nie ma co ukrywać, z roku na rok na rynku przybywa coraz więcej osób zajmujących się grafiką i projektowaniem wszelakim. Zwłaszcza, że w dobie łatwej dostępności do sprzętu, oprogramowania i materiałów szkoleniowych, grafikiem może być każdy. Czy dobrym, to już inna sprawa, ale sęk w tym, że trzeba umieć się sprzedać.
Znam wielu utalentowanych ludzi, którzy albo nie wiedzą jak, albo nie potrafią sprzedać się potencjalnym klientom. Co więcej, mam wrażenie, że nie do końca rozumieją jaka jest ich grupa docelowa i kto może zapłacić za ich pracę. Powiecie, że najlepszą reklamą jesteśmy my sami – nasze portfolio i to w jaki sposób się z nami pracuje. Niestety, to nie zawsze wystarcza. Na szczęście, w dobie portali społecznościowych i całej masie społeczności łączących klientów z twórcami, można sobie trochę pomóc. Trzeba jednak pamiętać, że to inwestycja naszego czasu, często dodatkowej pracy, a czasem też pieniędzy.
Naprawdę trzeba umieć pracować w grupie
Idąc na studia graficzne wyobrażałam sobie moją pracę jako spełnienie mych introwertycznych marzeń i snów. Ja, komputer, praca twórcza. I zero ludzi, bo przecież wszystko można załatwić przez internet. I czasem faktycznie to tak wygląda. Czasem.
Och… praca w grupie. Niektórzy uwielbiają, czując się liderami, skutecznie zarządzają zespołem, rozdają i egzekwują wykonanie zadań. Niektórzy liczą, że ktoś zrobi całą robotę za nich. Niektórzy po prostu robią co trzeba i zapominają jak bardzo nienawidzą pracować w grupie. Korzystajcie na studiach z tych doświadczeń, bo bardzo się Wam przydadzą w późniejszej pracy.
Otóż praca w grupie grafikom zdarza się dość często. Może nie tyle co w grupie grafików… choć w większych firmach i agencjach jest standardem zatrudnianie kilku osób na tym stanowisku lub przynajmniej zespołu art director + grafik. Będziecie pracować z managerami firm lub całymi zespołami marketingu, accountami, copywriterami, dyrektorami kreatywnymi, programistami, UX designerami, specjalistami od SEO, administratorami serwerów i tak dalej, i tak dalej. I warto nauczyć się przede wszystkim cierpliwości i nie pozwalaniu sobie na… wykonywanie pracy, która przypisana jest komuś innemu.
I to by było na tyle
Zastanawiałam się czy do głowy przychodzi mi coś jeszcze. Miałam to szczęście, że zaczęłam pracować w zawodzie właściwie z początkiem studiów, więc sporo akademickiego rytmu weryfikowała praca po godzinach. Dzięki temu chyba zaliczyłam mniej bolesne oswajanie się z rzeczywistością, co i wam polecam.
Tekst pomogły mi zilustrować obrazy Jana Steena