Ilustrujecie, tworzycie grafiki i pojawiła wam się w głowie taka myśl, że może fajnie by było je sprzedawać. Opowiadałam we wpisie o sposobach na dorabianie, że sprzedaż własnych produktów to jeden z pomysłów. Plakaty, koszulki, kubki i podobne. Zanim rzucicie wszystko i otworzycie swój sklep z naklejkami, poczytajcie. Lub posłuchajcie, bo jest też wersja audio w formie podcastu.
Bo tak, byłam tam. Miałam swój sklep z notesami i opowiadałam już na blogu o tym, że go zamknęłam. Miałam też dość długo działalność skupioną wokół rękodzieła. A że przy okazji tworzenia wszystkiego od zera, zebrałam trochę informacji i doświadczeń, to stwierdziłam, że to może dobra okazja żeby się tym wszystkim podzielić. Może się komuś przyda, a może kogoś zniechęcę? Nawet jeśli planujecie taki mikrobiznes jako dodatek do innej działalności, są rzeczy, o których warto pomyśleć dużo wcześniej.
Dzisiaj skupiam się na produktach fizycznych, nie cyfrowych. Musiałam też skrócić niektóre tematy jak szukanie grupy docelowej i marketing, bo zwyczajnie materiał byłby zbyt długi. Planuję jednak zaprosić do rozmowy na ten temat kogoś, kto zajmuje się tymi tematami na co dzień.
Własne produkty – jaka działalność?
Nie jestem księgową ani doradczynią finansową. Każdy kraj ma też swoje zasady, dlatego warto zacząć od tego, żeby dowiedzieć się, co minimum musicie zrobić, żeby legalnie sprzedawać swoje produkty. Nie jestem na bieżąco z prawem w Polsce, więc coś się mogło zmienić – ale w momencie kiedy zakładałam sklep musiałam podjąć kilka decyzji. Forma działalności gospodarczej, sposób rozliczania, podatki, czy muszę mieć kasę fiskalną i jak będę ogarniać księgowość? Import i eksport towarów narzuca dodatkowe obowiązki, a niedawno pojawiły się też przepisy regulujące to jak raportować produkowane odpady (BDO).
Ogarnięcie tego wszystkiego to wasz obowiązek i brak wiedzy w tym temacie, niestety nie zwalnia was z odpowiedzialności. Na całe szczęście w sieci znajdziecie mnóstwo informacji, poradników, łącznie z oficjalnymi, rządowymi stronami. Trzeba trochę czasu i cierpliwości, ale wszystko znajdziecie za darmo. Jeśli chcecie to przyspieszyć, można skorzystać z usług osób, które wam doradzą, pokierują i powiedzą co i gdzie dokładnie ogarnąć.
Zaczynałam rozliczając się samodzielnie, wykorzystując serwis typu ifirmapl. Jednak ze względu na to, że importowałam jeden typ notesów z Wielkiej Brytanii i ogarnięcie biurokracji zajęło mi kilka nieprzespanych nocy, postanowiłam ostatecznie zatrudnić księgową. I z jednej strony cieszę się, że najpierw wszystko robiłam sama, bo po prostu dobrze nauczyłam się i zrozumiałam o co chodzi z podatkami. A z drugiej strony mam poczucie, że oszczędziłabym naprawdę dużo czasu i nerwów. No ale przejdźmy do tych przyjemniejszych rzeczy.
Drukarnia i dostawcy
To chyba największa tajemnica każdej firmy, o której trudno zdobyć informacje. Czyli skąd bierzemy produkty lub półprodukty? I jeśli macie wśród znajomych osoby, które robiły coś podobnego, może dla konkretnego klienta, same kiedyś miały swój sklep, warto uderzyć i podpytać. Ja tak zrobiłam i dwie, trzy napisały mi wprost nazwę swojej drukarni lub producenta.
To jak będziemy wytwarzać produkty jest ważną decyzją, bo wpłynie na cenę, jakość i dostępność dla klientów. No to co mamy do wyboru:
- drukarnie, które drukują na różnych materiałach,
- zakup u producenta,
- serwisy typu print-on-demand,
- własna produkcja.
Zobaczmy dokładniej czym różnią się te opcje.
Drukarnie
Jeśli chcecie sprzedawać swoje plakaty, zakładki do książek, naklejki lub podobne produkty, pewnie jedną z pierwszych rzeczy będzie przegląd drukarni. Drukarnia drukarni nierówna – jedne będą małymi, lokalnymi punktami, które oferują bardzo podstawowe usługi. Inne z całym parkiem maszyn, wydrukują wam prawie wszystko i na każdym formacie.
Popularne w pewnym momencie stały się drukarnie internetowe. Online wybieracie zakres produktów, wgrywacie projekty i składacie zamówienie. W Chromie drukowałam min. typograficzne fiszki (w formie pocztówek), które wrzucałam jako gratis do zamówienia. Niezależnie od lokalizacji, macie dostęp do szerokiej gamy usług.
Przewaga lokalnej drukarni nad internetową, w mojej ocenie, to kontakt z żywymi ludźmi, budowanie relacji i szybsza pomoc, gdy coś jest nie tak. Można po prostu wejść i zobaczyć próbnik, przykładowe wydruki i pogadać. Internetowe drukarnie również oferują próbniki – za te z reguły trzeba zapłacić, ale moim zdaniem warto. Te, jeśli nie przydadzą wam się przy drukach produktów, mogą przydać się przy okazji zleceń dla klientów, które robicie.
Myślę, że ważne jest przy okazji drukarni, że w tym przypadku powinniście wiedzieć i mieć umiejętności przygotowania waszych projektów do druku. Zwłaszcza gdy korzystacie z tych internetowych. Trzeba mieć świadomość, że nie każdy odcień szarości czy pasteli będzie widoczny na papierze. Że to normalne, że w dużym nakładzie znajdą się sztuki, gdzie coś poszło nie tak, przesunęło się, źle przycięło. I że gdy będziecie domawiać następnym razem podobne produkty, kolory między starymi i nowymi mogą się trochę różnić.
Jeśli nie macie takich umiejętności, warto zgłosić się do kogoś kto ma i za małą opłatą pomoże plik do druku przygotować. Niektóre drukarnie, również za opłatą, biorą na siebie dostosowanie projektu.
Drukarnie stosunkowo szybko dostarczą wasze zamówienie – czasami będzie to już po dniu lub dwóch. I zwłaszcza te internetowe – oferują rabaty przy większych nakładach. Zerknęłam na szybko do wspomnianej Chromy i przy takim plakacie A2 z folią, cena za sztukę gdy zamówimy 5 plakatów to prawie 40 zł. Przy 30 to już 13 z groszami. Przy 200 to 4 zł za sztukę. Bywa, że drukarnie mają swoje minimum nakładu i nie wydrukują wam pojedynczych sztuk. Warto więc rozejrzeć się po waszej okolicy co oferują te lokalne i porównać ceny do internetowych, których cenniki są ogólnodostępne.
Producent
Na rynku znajdziecie mnóstwo producentów konkretnych przedmiotów – kalendarzy książkowych, koszulek, akcesoriów do domu. W związku z tym, że większość drukarni oferowała notesy w ograniczonym formacie, liczbie stron i grubości papieru, to zdecydowałam się na wydruk u polskiego producenta i w moim przypadku było to PromoNotes.
Przy producentach konkretnych produktów możecie oczekiwać, że będą bardziej wyspecjalizowani i znajdziecie więcej wariantów jednego produktu niż w drukarniach, które mają wszystko.
Natomiast nie można nie wspomnieć o tym, że szukać producentów można za granicą. I oczywiście najpopularniejszym rozwiązaniem jest wydruk/zakup w Chinach i krajach sąsiednich. Serwisy takie jak Alibaba pozwalają docierać do całej rzeczy podwykonawców o bardzo szerokim asortymencie. I zdarza się, że nakłady minimalne wcale nie różnią się od lokalnych drukarni.
Tu jednak musimy brać pod uwagę kwestie czasu dostawy. W przypadku gdy chcemy produkty próbne (żeby sprawdzić ich jakość) cały proces dodatkowo się dłuży. Nie wspominając o reklamacjach. I kosztach związanych z cłem i biurokracją. W przypadku, kiedy wartość wysyłki przekroczy 150 euro, musicie liczyć się z opłatami celnymi. Należy także pamiętać o należności z tytułu VAT, który wynosi 23%. Mamy coś takiego jak ISZTAR – informacyjny system zintegrowanej taryfy celnej i tam możecie sprawdzić właściwe stawki.
Nie zdecydowałam się na wydruki w Chinach ze względów światopoglądowych i z punktu widzenia biznesu, no cóż… średnio na tym wyszłam. Cena notesu od polskiego producenta to koszt netto około 30 zł na sztuce. Ten sam notes (lub bardzo zbliżony) z Chin dostałabym za kilka złotych.
Print-on-demand
Print-on-demand (druk na żądanie) to usługa polegająca na produkcji i wysyłce dopiero gdy pojawi się potrzeba – klient złoży zamówienie.
Pozwala unikać kosztów związanych z nadprodukcją (i ulokowaniem kasy w produktach, których być może nie sprzedacie za szybko). I ściąga z naszej głowy tematy magazynowania i wysyłki produktów. Serwisy print-on-demand wysyłają je bezpośrednio do klientów.
Wiele serwisów pozwala dodatkowo na personalizację, mają wbudowane edytory i możliwość modyfikacji produktu. Na przykład kubki z waszym dizajnem, ale z możliwością zmiany imienia albo daty. To również prosty sposób na rozszerzenie bazy produktów, którą oferujecie (no bo nic was to nie kosztuje).
Najprostsze rozwiązania polegają na utworzeniu „profilu” w ramach serwisu – wtedy dzielicie się linkiem w swojej społeczności. Ale coraz więcej serwisów ma już integracje z popularnymi systemami sklepowymi jak Shopify (o tu lista kilkunastu).
Największe serwisy to serwisy zagraniczne, więc pozwalają dotrzeć do międzynarodowej publiki. Niektóre z nich oferują również polski interfejs jak np. Spreadshirt czy Snapwear. Są i platformy, gdzie to wy musicie płacić żeby móc sprzedawać (np. Society6), ale są twórcy, który robią z tego główny biznes.
Print-on-demand ma wiele zalet, ale warto również zwrócić uwagę wady. Produkty są z reguły droższe w porównaniu do masowej produkcji – w efekcie wasz zarobek na nich może być minimalny i trzeba mocno nastawić się na ilość. Właściwie w tym przypadku, to bardziej tantiemy za projekt i pomysł. Towar jest produkowany dopiero po złożeniu zamówienia, więc może mieć to wpływ na czasy dostawy, zwłaszcza w gorących sezonach (święta). No i praktyczny brak kontroli nad jakością. Całość odbywa się po stronie platformy i nie macie wpływu na dobór materiałów czy technologię druku.
Myślę, że mimo wszystko to całkiem dobra opcja dla osób projektujących wizualnie. Jeśli macie sporo ilustracji i grafik, które zalegają wam w folderach, a widzicie w nich potencjał na nadruki na przedmiotach, to fajny sposób na przetestowanie czy jest sens ruszać z czymś większym. Nikt nie broni wam przecież żeby zacząć z print-on-demand właśnie, a po jakimś czasie zdecydować się na własną produkcję. Jeżeli po jakimś czasie okaże się, że sprzedaż i promocja własnych produktów to nie dla was, to przynajmniej nie utopicie w tym morza kasy.
Serwisów tego typu jest też mnóstwo, więc można wystartować z kilkoma z nich (upewnijcie się tylko jakie są regulaminy serwisów). Ogromną popularnością cieszy się ostatnio Amazon KDP i Amazon Merch on Demand. I tu również znajdziecie mnóstwo poradników w sieci jak to ogarnąć.
Własna produkcja
Jak się zacznie analizować ceny, zwłaszcza gdy chcemy zacząć od mniejszych nakładów, pojawia się myśl: – czy taniej nie wyjdzie kupić drukarkę/maszynę i drukować produkty samodzielnie? Takie print-on-demand tylko z pełną kontrolą jakości i dostępem do produktu od ręki. Nie brałam pod uwagę takiego scenariusza, głównie ze względu na typ produktów, które mnie najbardziej interesowały. Chociaż rozważałam czy w momencie rozszerzenia oferty na naklejki i akcesoria papierowe, nie skusić się na tę opcję.
Ogromną popularnością przez ostatnie lata cieszyły się maszyny CRICUT i Silhouette czyli małe, domowe plotery, które zyskały popularność głównie w społeczności scrapbookingu, art journalingu i osób, które zawodowo robią papeterię ślubną. Widziałam, że sporo ilustratorek na YouTube kupowało te plotery i właśnie na nich drukowały i wycinały min. naklejki. To raczej bardziej amatorskie urządzenie w porównaniu do dużych, profesjonalnych maszyn, które znajdziecie w drukarniach. Ale, na małą skalę i domowe potrzeby, wydają się być całkiem wystarczające.
Im większy i droższy model, tym więcej materiałów obsługuje i większe formaty. Tylko no właśnie. Jakby podliczyć koszt sprzętu i materiałów, które będą potrzebne do druku, to przy małych nakładach i niskich cenach… no trochę czasu minie, zanim ta inwestycja wam się zwróci. A koszt produktu i materiałów, to nie jedyne koszty jakie trzeba pokryć przy sprzedaży własnych produktów.
Z drugiej strony, jeśli zamawiamy nakład produktu, te same pieniądze ulokowane mamy w konkretnym produkcie, który trzeba sprzedać. Przy własnych maszynach jesteście bardziej elastyczni, bo jeśli jeden produkt nie zassie, możecie stworzyć drugi. I drukować go na zamówienia.
I przykład jak z działania na takim małym ploterze można przez kilka lat rozwinąć firmę, która działa na pełen etat i zatrudnia pracowników, pokazuje Catherine Kay (Katnipp) na swoim kanale na YouTube.
Możecie też obejrzeć kanał ilustratorki Birdie Tam, która prowadzi swój sklep i nagrywa również materiały o tworzeniu własnych produktów. Tu znajdziecie film, gdzie porównuje dwa różne, domowe plotery i jak się jej sprawdzają w firmie.
To co wybrać?
Na to pytanie musicie sobie sami odpowiedzieć, ale gdyby podsumować powyższe opcje to różnice mamy takie:
Wydruk w drukarni
- wysoka jakość druku, szczególnie przy dużych nakładach
- opłacalne przy większych zamówieniach, ale początkowe koszty są wyższe
- dobre dla średnich i dużych nakładów
- zazwyczaj szybsza dostawa niż zamawianie od producenta
Zakup u producenta
- niższe koszty jednostkowe przy większych zamówieniach ale sporo ulokowanej kasy w produkcie
- łatwiej skalować produkcję w przypadku dużych zamówień
- z reguły dłuższy czas produkcji i dostawy
- mniejsza kontrola nad jakością w porównaniu do własnoręcznej produkcji
Tworzenie produktów samodzielnie
- pełna kontrola nad jakością materiałów i wykonaniem
- wymaga z reguły inwestycji w sprzęt
- zazwyczaj niższe koszty, za to czasochłonność dużo wyższa
- produkty mogą być bardziej unikalne i personalizowane
- mała skalowalność, nieprzespane noce gdy produkty okażą się sukcesem (czego wam życzę)
Korzystanie z print-on-demand
- brak zapasów, więc niskie ryzyko – produkujesz tylko to, co sprzedasz
- z reguły możliwość personalizacji produktów
- wyższe koszty jednostkowe w porównaniu do masowej produkcji
- brak kontroli nad jakością i sposobami dostawy
Testy produktu
Sam fakt znalezienia drukarni i producentów to jedno. Staniecie w którymś momencie przed wyborem i z dużym prawdopodobieństwem będzie to wybór polegający na ocenie tego co widzicie online. W przypadku produktów fizycznych jest to więc decyzja trudna do podjęcia. Zanim zabierzecie się za drukowanie i produkcję, a nie mieliście nigdy wcześniej do czynienia z podobnymi rzeczami, poczekajcie. Większość drukarni i producentów oferuje wysyłkę produktów testowych, próbników, bardzo często za darmo. Czasami informacje o nich znajdziecie na stronie, czasami wystarczy napisać lub zadzwonić z pytaniem czy jest taka opcja.
Zabierając się za wydruk notestów, naklejek i papierowych dodatków dobrze znałam różnice między różnymi papierami, typami druku, oprawami, foliami i technikami. Studia graficzne plus kilka lat tworzenia zaproszeń ślubnych bardzo mi się w tym przydały, ale mimo to, nie zamawiałam prawie nic w ciemno. Pierwsze miesiące mojego researchu to były regularnie przychodzące paczki od różnych dostawców z notesami, zeszytami, katalogami, próbnikami i innymi akcesoriami biurowymi. Mogłam dotknąć, przetestować długopisy, pióra, mazaki. A po testach rozdawałam produkty rodzinie i znajomym żeby nie leżały i kurzyły się niepotrzebnie.
Bywa, że za próbniki trzeba zapłacić kilka złotych i wciąż uważam, że warto to zrobić. Czasami macie w głowie konkretny pomysł, ale okazuje się, że drukarnia oferuje coś, o czym wcześniej nie myśleliście. Na przykład – szukając dostawcy notesów zależało mi na konkretnym szyciu papieru. Nie lubię kiedy klejony notes rozpada się po kilku tygodniach użycia. Okazało się jednak, że producent, od którego dostałam sporo produktów ma swoją technologię klejenia, która dodatkowo pozwala otwierać notes na płasko. Po testach okazało się, że to strzał w dziesiątkę i właśnie na ten typ łączenia ostatecznie się zdecydowałam.
Cena produktu
Sposób wytworzenia produktu i ustalenie nakładu wpłynie oczywiście na koszt produkcji. To jednak tylko jeden ze składników ceny produktu. Musimy zastanowić się jakie jeszcze koszty poniesiemy. To oprócz produkcji mogą być:
- koszty wysyłki produktów do was (w tym również cło)
- koszty opakowania/wysyłki do klientów (pudełka, tuby, folijki, kartony, ozdobny papier lub wydrukowane wizytówki)
- marketing (prawdopodobnie zainwestujecie pieniądze i/lub czas na reklamę produktów)
- koszty utrzymania sklepu, wystawienia produktów na platformach, prowizje
To pozwoli określić minimalny koszt. Do tego dodajemy marżę, bo zakładam, że coś chcecie na tej sprzedaży zarobić. A przynajmniej nie chcecie stracić.
Dla mnie dość zaskakujące były ceny przesyłek. Przyzwyczajona do darmowych lub dość tanich przesyłek w popularnych sklepach, szybko odkryłam, że tych samych warunków nie wynegocjuję dla siebie. No i opakowania. Tu sporo było kombinowania – bo prócz pudełka, są jakieś wkłady zabezpieczające produkt, taśmy, naklejki. I im ładniejsze chcemy mieć opakowania i bardziej obrandowane (np. nasz papier ozdobny), tym cena bardziej rośnie.
I takie cenowe ćwiczenie warto zrobić zanim zainwestujecie w produkty, bo może się okazać, że i to może zabrzmieć brutalnie, ale w oczach potencjalnych klientów, wasz produkt nie jest tyle wart. Zróbcie małe badanie rynku i sprawdźcie ceny podobnych produktów oferowanych przez konkurencję – innych artystów i artystki. Ale również niebezpośrednią, czyli ofertę popularnych sieciówek (nawet Zara ostatnio sprzedawała notesy i akcesoria do planowania). Naklejki można dostać w naprawdę niskich cenach na platformach takich jak Temu. Są serwisy zrzeszające twórców jak Etsy.
Zobaczcie jakie stawki są tam oferowane. Razem ze stawkami porównajcie propozycję wartości. Co wyróżnia te produkty od konkurencji? Czy konkurują wyłącznie ceną? Na pewno nie – więc co sprawia, że nawet sprzedając droższe produkty, docierają do swojej grupy docelowej? Kto jest tą grupą docelową? I czy będziecie ją jakoś dzielić? Różne grupy klientów mogą być skłonne zapłacić różne ceny. Produkty premium mogą być wyceniane wyżej, jeśli postrzegamy je jako warte dodatkowej opłaty.
Magazynowanie i wysyłka
Jako, że swoje produkty zamawiałam z drukarni i od producentów, po jakimś czasie w moim mieszkaniu pojawiło się sporo kartonów. I nie było źle… do czasu. Aż musiałam przeprowadzić się do innego miejsca, gdzie drastycznie zmniejszyła się powierzchnia. W efekcie zdecydowałam się na wynajęcie lokalu, który służył mi za magazyn i pracownię (czyli pojawiły się dodatkowe koszty).
Miałam produkty na miejscu, oznacza to, że sama zajmowałam się wysyłką. I wydawało mi się, że to będzie ta najprzyjemniejsza część procesu. Wiecie, kasa wpłynęła, ktoś chce coś kupić, więc z czułością i namaszczeniem mogę zapakować produkty i wysłać je w świat.
Lubię optymalizować swoją pracę, przygotowałam odpowiednie stanowisko do pakowania. Raz na jakiś weekend siadałam i cięłam duże arkusze papieru do pakowania żeby mieć gotowe, mniejsze kawałki (bo kupowane w dużej rolce, niepocięte, wychodziły taniej). I wyjęłam produkty z kartonów do szuflad żeby szybciej sięgać po odpowiednie modele.
Mimo, że dzięki temu mogłam sprawnie paczki pakować, w rzeczywistości okazało się, że tego jakoś specjalnie nie lubię. I z reguły zostawiam to na ostatnią rzecz do zrobienia w ciągu dnia. Czyli po całym dniu pracy, siedziałam w biurze dłużej, żeby ogarnąć paczki i przygotować je do wysyłki.
I tu jeszcze taka wysyłkowa ciekawostka. Jeśli macie już w głowie typ produktu, który chcecie sprzedawać, zastanówcie się jak możecie go pakować i wysyłać. Kubki i ceramika muszą być jakoś zabezpieczone żeby się nie potłukły. Ilustracje i inne wydruki nie powinny się w przesyłce zagiąć.
Dla mnie największym wyzwaniem było łączenie różnych formatów. Dopóki notesy miały podobne rozmiary wszystko było ok. Ale już przy większym zamówieniu trzeba było kombinować z kartonami. Nie udało mi się znaleźć rozwiązania dla jednego opakowania dla plakatu i notesów i w sumie tylko dlatego ostatecznie nie zdecydowałam się na wprowadzenie plakatów do sklepu.
Kartony i koperty – coś do pakowania, warto zamówić odpowiednio wcześniej żeby mieć czas na sprawdzenie i wybór właściwych formatów. Nie róbcie tego na ostatnią chwilę, bo może okazać się, że nie dotrą do was na czas. aAbo nie będzie to odpowiedni format lub materiał. W pandemii w pewnym momencie mierzyliśmy się z brakami kartonów w hurtowniach – więc ten kto miał zrobione zapasy mógł przez chwilę spać spokojnie.
Główną formą wysyłki w moim sklepie była wysyłka Paczkomatem lub kurierem. Przez jakiś czas oferowałam też odbiór osobisty w mojej pracowni ale ze względów bezpieczeństwa z tego zrezygnowałam. No i ze względu na małą sprzedaż nie udało mi się niestety dostać jakiejś ciekawej oferty i korzystałam po prostu z panelu dla sprzedawców. Na stronie każdego dostawcy usług pocztowych znajdziecie zakładki z ofertą dla biznesów. I w zależności od tego co sprzedajecie i jak dużo, możecie liczyć na większe lub mniejsze zniżki względem standardowej oferty.
Sklep i płatności
No dobra. Mamy pomysł co chcemy, jak to wyprodukujemy i jak będziemy to wysyłać. Trzeba jeszcze mieć miejsce, gdzie wasi klienci mogą dokonać zakupu. I tu znowu, mamy kilka opcji do wyboru. Pierwsze co przychodzi nam na myśl to prawdopodobnie sklep internetowy. I przyznam szczerze, że to moja preferowana opcja. Ale nie jedyna. I nie zawsze najlepsza. To lecimy:
Sklep lub platforma sklepowa
Mój sklep stał na WordPressie, a dokładniej wtyczce WooCommerce, na moim własnym hostingu. Oznacza to, że miałam pełną kontrolę nad właściwie wszystkim co tam było. A że i tak płaciłam za hosting bloga i portfolio, wrzucenie dodatkowej strony i dokupienie domeny było niskim kosztem. Długo zajmowałam się też stawianiem stronek, pracowałam sporo z WordPressem i zawodowo badałam i projektowałam sklepy i platformy sprzedażowe. Uznałam więc, że taka opcja będzie dla mnie dość szybka do postawienia i stosunkowo tania. Bo omijałam dzięki temu szereg kosztów związanych z innymi rozwiązaniami, o których opowiem zaraz.
Nie projektowałam mimo to wszystkiego od zera – skorzystałam z płatnej skórki i dodałam niezbędne wtyczki, np. tę od Paczkomatów. I dzięki temu w sumie dość szybko poradziłam sobie z podstawami. Sporo było jeszcze do poprawienia w gotowcu ale przyznam, że zawsze odkładałam to na później, bo było pięćset innych, ważniejszych rzeczy, o których trzeba pomyśleć.
Z elastycznością własnego sklepu przychodzi też, no cóż, spora odpowiedzialność. Jak choćby ta związana z polityką prywatności, zarządzaniem danymi osobowymi, odpowiednimi regulaminami, polityką zwrotów i tak dalej. To wszystko to wasze obowiązki jako właścicieli sklepu i żadna wymówka w stylu „ja nie wiedzioł” nie uratuje wam tyłka jeśli ktoś się do tego przyczepi. A kary można zapłacić słone! Natomiast zamiast marnować czas na czytanie ustaw i tworzenie tego wszystkiego od zera, zachęcam do skorzystania z usług prawników. Można kupić w sieci gotowe paczki dla właścicieli sklepów i macie dzięki temu edytowalne materiały, które wystarczy wypełnić odpowiednimi danymi.
Wybrałam WordPressa, ale sklep można postawić na różne sposoby. Zaczynając od popularnego Webflow – który dla mnie po przeliczeniu kosztów tylko utrzymania strony ze sklepem wyniósł dużo więcej niż płacenie za hosting. A w dodatku w czasie kiedy sklep tworzyłam, nie miał integracji płatności i wysyłek z polskimi dostawcami tych usług.
Super popularny jest też Shopify, który w ostatnich latach rozrósł się do ogromnego narzędzia. Shopify jest jest o tyle ciekawy, że udostępnia również urządzenia POS, czyli np. małe terminale płatności, które możecie zabierać np. na targi stacjonarne lub konwenty, gdzie również można sprzedawać swoje prace. Tu ciekawostka – terminale płatności oferują również czasami banki wraz z kontami firmowymi. Warto zerknąć czy wasz bank nie ma tego w swojej ofercie, jeśli potrzebujecie takiego urządzenia.
Szukając rozwiązania patrzyłabym teraz na koszty. Shopify pobiera opłaty od transakcji, przy czym dodatkowe koszty wskakują przy przewalutowaniu. Przy Webflow płacimy 348 dolców rocznie i do tego 2% od każdej transakcji. Żeby ominąć opłaty za transakcje można zapłacić 888 dolców za rok. Więc dla początkujących sprzedawców to naprawdę wysokie koszty jeśli liczymy wyłącznie postawienie sklepu.
Przy okazji płatności – prowizje za transakcje i tak was nie ominą jeśli postawicie na swój sklep. Decydując się na integratory płatności – bramki, które oferują różne formy płatności, będziecie w sumie skazani na to by płacić dodatkowe opłaty za np. płatności kartą. Czasami trzeba trochę poczekać na aktywację takiej bramki płatności. A żeby w ogóle móc ją podpiąć trzeba mieć w miarę ogarnięty sklep i spełnić minimalne wymagania. Każda z bramek ma swoje regulaminy, więc zachęcam do głębszej eksploracji. Ja korzystałam z bramki od ING, bo tam miałam swoje konto firmowe.
Platformy zrzeszające twórców
Etsy to chyba najpopularniejszy wybór wśród początkujących twórców. To międzynarodowa platforma zrzeszająca rękodzielników i… nie tylko. Bo od niedawna coraz więcej produktów wytwarzanych masowo na platformie zaczęła się pojawiać. Co jest zresztą szeroko krytykowane przez użytkowników i sprzedających.
Na polskim rynku mamy jeszcze Pakamerę, która istnieje jakieś miliard lat i wymaga zgłoszenia, które niekoniecznie będzie rozpatrzone pozytywnie. I pewnie jeszcze kilka, których z pamięci nie potrafię teraz przywołać.
Takie platformy mają swoje zalety – pozwalają na dotarcie do szerszej grupy odbiorców niż robilibyście to pewnie organicznie ruszając ze swoim sklepem. I większość z nich polega na wystawianiu waszych produktów i pobieraniu za to prowizji. Prowizje mogą być od wystawienia, sprzedaży, ale też w przypadku np. Etsy – promowania produktu by dotarł do szerszej grupy. Macie więc z głowy technikalia, ale za to dochodzą dodatkowe koszty pojawienia się w takim miejscu. Przewagą platform międzynarodowych jest na pewno opcja dotarcia do klientów zagranicznych.
Nie jest jednak łatwo – konkurencja na platformach jest bowiem ogromna. Tak jak wy, wystawiają się tam inni, utalentowani twórcy. Nie bez powodu bardzo popularne stają się kursy i poradniki dotyczące tego, jak skutecznie sprzedawać min. na Etsy.
Korzystałam w takich platform jak sprzedająca kiedy zajmowałam się rękodziełem wieki temu. I sprzedałam dzięki nim wiele produktów. Było to jednak jakieś 15 lat temu więc i warunki i konkurencja była trochę inna. Dzisiaj to wciąż ciekawe rozwiązanie i jeśli nie czujecie się na siłach by stawiać swój sklep, to naprawdę niezła alternatywa.
Print-on-demand
W przypadku większości usług print-on-demand oferowane są również opcje sklepu (lub profilu w sklepie). Ten model zyskał bardzo na popularności, więc spotkacie się z masą integracji i pomocy dla początkujących twórców. Możecie więc postawić swój sklep, np. na Shopify i zintegrować się z jednym z dostawców tych usług. Albo przejść bezpośrednio do takiego Spreadshirt i stworzyć u nich na stronie swój profil i prowadzić tam sprzedaż. Takie podejście ściąga z was dużo obowiązków i odpowiedzialności, więc jeśli nie macie głowy do technikaliów i biurokracji, to będzie rozwiązanie dla was.
Marketing własnych produktów
No i w sumie najważniejszy punkt. To jest taki temat rzeka i o to pytaliście już gdy prosiłam o wasze pytania odnośnie tego tematu. Postanowiłam, że po prostu dogram kolejną część tego materiału i zaproszę do rozmowy specjalistkę z obszaru marketingu. Więc dziś tylko po krótce jakie miałam wyobrażenia i jak bardzo się z nimi rozminęłam. I jakie mamy w ogóle opcje.
No bo mi się zawsze wydawało, że reklamowanie takich rzeczy jak notesy i generalnie papier będzie łatwe i przyjemne. No bo co jest trudnego w fotografowaniu i nagrywaniu jak się bazgroli w notesie, no szał ciał, marketing sam się robi. Tylko ze mnie żaden rekin biznesu. Powiedziałabym, że ledwo makrela. Bo ja po prostu strasznie nie lubię marketingu. A przynajmniej nie cierpię stawiać się w roli osoby, która coś ma wam sprzedać.
Marketing jest ważny. Jeju no, jeśli ktoś nie znajdzie waszych produktów, nie zobaczy ich, to ich nie kupi. Tylko i aż tyle. Tworząc produkty miałam więc jakiś tam pomysł na zasadzie – stworzę konto na Insta, będę wrzucać ładne zdjęcia, coś tam czasem skrobnę na blogu przypiętym do sklepu i jakoś to będzie. Mam kanał a tam prawie 30 tysięcy obserwujących, to wystarczy, że coś tam wrzucę. Ach i nawet stronę na Fejsie założyłam. Byłam taka skuteczna w tym moim reklamowaniu, że mam sklep, że były osoby, które trzy lata po prowadzeniu go, a gdy już go właściwie zamykałam, odkryły, że ja w ogóle sprzedaję jakieś notesy.
No bo zamiast rozkminić jakąś sensowną strategię, myślałam po prostu narzędziami. W dodatku tymi, których tak za bardzo nie lubię używać. A jak już się staram, to poświęcam na robienie treści do sieci baaardzo dużo czasu. Myślę, że znając siebie powinnam od razu zlecić takie rzeczy na zewnątrz. Tłumaczyłam sobie, że nie mam za dużo kasy na zlecenia takich rzeczy, ale patrząc na to jak dużo czasu poświęciłam na naprawdę marne efekty, to aż mi siebie nie żal. Gdybym otwierała teraz sklep, działania marketingowe były by właśnie pierwszą rzeczą o której zaczęłabym myśleć, razem z szukaniem osoby, której mogłabym to zlecić.
Wielu twórców za formę reklamy traktuje również targi. Zwłaszcza w okolicach świąt organizuje się ich całkiem sporo. Sprzedając rękodzieło brałam udział w targach raczej mniejszych lub bardzo tematycznych. Np. zimowe kiermasze organizowane w kawiarniach albo mniejsze targi ślubne, promocje sal weselnych (bo robiłam papeterię ślubną, więc księgi gości, zaproszenia i podobne mogłam od razu pokazywać w konkretnej przestrzeni). Takie małe wydarzenia miały swoje plusy – były tanie do ogarnięcia, bo nie musiałam mieć dużo produktów i akurat te nie wymagały ode mnie opłaty za miejsce. Większe targi, jak popularne Targi Rzeczy Ładnych to ceny zaczynające się od 1500 zł (za miejsce 2×2 m).
Czy na pewno chcecie to sobie robić?
No i tak słowem zakończenia. Obserwuję twórców, którzy tworzą swoje produkty, rzucają etaty i zakładają własne sklepy. I działają miesiącami, latami w sieci, dzieląc się swoimi doświadczeniami. Mam wrażenie, że trochę za bardzo ufamy temu, że nasze produkty magicznie znajdą swoją grupę docelową i zaczną przynosić nam kupę kasy. Oczywiście takich przypadków jest pewnie sporo, ale podejrzewam na tysiące przypadków, gdzie to wszystko totalnie nie wyszło.
Wszyscy więksi twórcy, których obserwuję i zdecydowali się na prowadzenie artystycznej działalności, sprzedaży własnych produktów full-time, mają również:
- Patronite lub podobny serwis ze wsparciem społeczności
- tworzą masę treści do sieci – YouTube, Instagram, TikTok
- często tworzą również kursy, np. na SkillShare lub Domestica
- i dość często opowiadają o blokadach twórczych i kryzysikach
Dlaczego o tym wspominam? Bo trzeba mieć świadomość ile czasu wymaga robienie tego wszystkiego. Poza tworzeniem produktów i aktywnym reklamowaniem ich, obsługą sklepu, zamówień i zwrotów, księgowością. I jasne, dużą część tych rzeczy można zlecać na zewnątrz, zatrudniać podwykonawców i tak dalej. Ale żeby było nas na to stać, musimy mieć albo spory nakład kasy, z którym startujemy albo naprawdę dobrze pospinany pomysł na biznes. A koniec końców i tak może wydarzyć się pandemia albo wojna i nagle okazuje się, że z małej grupy klientów, robi się ich jeszcze mniej.
W przypadku kiedy decydujemy się na „projekt poboczny”, magicznie liczba zadań nie zmniejsza się tak bardzo. Żeby ludzie kupowali, muszą znaleźć produkty – marketing nie zrobi się sam. Pojawia się wtedy frustracja, że moglibyśmy robić dużo więcej i dużo lepiej, gdybyśmy mieli na to więcej czasu.
Mimo to, że zamknęłam sklep, nie żałuję, że go otwierałam i uważam, że to świetna lekcja przedsiębiorczości. Ale dla niektórych osób może być przytłaczające. Zanim poświęcicie kupę kasy w tworzenie produktów lub kupowanie sprzętów, dobrze zastanówcie się, która forma działalności będzie dla was najlepsza. Może print-on-demand albo mały sklep na Etsy to coś, co w zupełności wam na start wystarczy. Trzymam kciuki za wasze biznesy!