Kiedy wszyscy bawią się we wróżenie, co będzie kręciło nas w Web/UI/UX designie w tym roku, ja chciałabym skupić się na tym, co działo się w zeszłym roku. A dokładniej, co w zeszłym roku się nie udało, bo wiecie, fajnie uczyć się na błędach.
No to zapraszam na subiektywną listę porażek w projektowaniu interfejsów z roku 2018.
Typografia
To niesamowite, że odkryliśmy w końcu, że typografia odgrywa bardzo ważną rolę w projektowaniu graficznym… A to, że jest szalenie ważna w projektowaniu interfejsów to podwójne wow (nie żeby nasze interfejsy składały się głównie z typografii czy coś). I jakkolwiek typograficzne trendy są dla mnie trochę śmieszne, bardzo cieszy mnie fakt, że rośnie świadomość roli, jaką typografia odkrywa w naszej pracy. Bo o ile studenci projektowania, chcą czy nie, lekcje typografii zazwyczaj mają, tak samoucy (a tych wśród projektantów jest cała masa), lekcje do odrobienia mają w ramach własnej inicjatywy. A temat liter jednych kręci, drugich nie i nic dziwnego, że niektórzy nie wyrywają się specjalnie, żeby spędzać czas nad podręcznikami do typografii.
Słabe operowanie liternictwem w projektach interfejsów widać od razu. Nieczytelne formatowanie, złe dobory kroju do ogólnego charakteru projektu, niska czytelność, częsty brak kontrastów, zbyt małe litery lub niedopasowane interlinie – to największa bolączkach interfejsów (również tych szeroko lajkowanych na portalach typu Dribbble). I to nie tylko domena początkujących projektantów, bo takie grzeszki zdarzają się i w renomowanych agencjach, i u projektowych wyjadaczy. Doświadczenie w pracy liczone w latach nie musi się bowiem przekładać na doskonałą pracę z literami – można spokojnie robić projekty i 10 lat nie ucząc się niczego. Niestety.
Wszystko musi się ruszać
Można powiedzieć, że 2018 był rokiem głupich animacji i mam nadzieję, że wynika to tylko z zachłyśnięcia się możliwościami programów do prototypowania i samej technologii, która pozwala na wdrażanie bardzo rozbudowanych rozwiązań. I uwierzcie mi – uwielbiam animację, również tę w interfejsach, pod warunkiem, że jej zastosowanie ma sens. Bo nie chodzi o to żeby jak najwięcej się ruszało, żeby animował się każdy przycisk, każde kliknięcie, każdy scroll. Animacja ma cudowną moc zwracania naszej uwagi na konkretny element. Tylko na co zwrócić uwagę, gdy rusza się wszystko?
Wyskakujące okna.
Dużo okien. 2018 rok pokazał nam, gdzie mamy naszych użytkowników. Zasypaliśmy nasze strony wyskakującymi oknami w różnych wariantach, ale w tym całym spełnianiu wytycznych, trochę się pogubiliśmy. Bo oprócz informacji o ciasteczkach, dorzucaliśmy chętnie sugestię włączenia powiadomień czy zachętę do zapisu do newslettera. O i może jeszcze polajkowanie konta na Facebooku (oczywiście, najlepiej zanim użytkownik jeszcze wejdzie na stronę i sprawdzi, czy w ogóle warto). Ach, spędziłeś już 3 sekundy na stronie? Koniecznie musimy wyświetlić ci to okienko z czat botem. Oczywiście za każdym razem jak wejdziesz na stronę! Z dźwiękiem i mrugającą zalotnie zakładką w oknie przeglądarki jeśli tylko użytkownik zdecyduje się odpalić jakąś nową.
A po tym całym odklikaniu „nie dzięki”, „nie chcę”, „nara”, okazuje się, że w sumie to na tej stronie nie ma niczego ciekawego i cały maraton trzeba zacząć od nowa.
UX writing
W zeszłym roku sporo o nim słyszeliśmy – sama byłam na kilku świetnych prelekcjach dotyczących przyjaznego języka. I mimo to, znajduję w świeżo redizajnowanym sklepie sportowym, kategorie typu „ODZIEŻ DÓŁ MĘSKA”, komunikaty piszą roboty, tekstów przepchanych słowami kluczowymi nie da się czytać, a prace nad architekturą informacji serwisów to najwyraźniej jakaś wiedza tajemna. Co się dzieje ze słowami w naszych produktach? Czy ktoś faktycznie się tym interesuje? Czy w myśl coraz węższych specjalizacji – „Nie mamy UX writera, więc nie ma kto się tym zająć.”?
Jeśli choć część pracy, jaką poświęcamy na wycackanie interfejsów, poświęcimy na słowa, które w tych interfejsach się znajdują, to już jesteśmy krok bliżej od realizacji lepszych projektów. No i użytkownicy wam za to podziękują.
Absolutny brak kontrastów
To nie grzeszek tylko zeszłego roku, ale coś, co ciągnie się za nami już jakiś czas. O tyle zabawne, że przez ostatni rok projektanci często skupiali się na barwie. Że pastelowe będą modne, że czarno-białe, że mocne, kontrastowe, przez moment mieliśmy nawet brutalistyczne. Opracowań modnych kolorów mieliśmy więc kilka, ale kiedy zaczęliśmy adaptować je w projektach, okazało się chyba, że to już tak bardzo nie gra. I owszem, kontrasty były – duże obszary mocnych kolorów, barwne zdjęcia, piękne ilustracje. A kiedy zaczęliśmy przyglądać się tekstom, okazywało się, że tak. Gdzieś tam są. Takie małe. Szare. Półprzezroczyste.
Mam taką teorię, że małe teksty, o kolorach wtapiających się w tło, po prostu wydają się bardziej estetyczne. Albo inaczej. Skoro prawie ich nie widać, to tak, jakby ich nie było, czyli łatwiej zaprojektować minimalistyczny dizajn. Albo to taka forma zabawy w chowanego. Tylko czy użytkownik będzie wiedział, że właśnie w to się bawimy? Brak kontrastów to brak czytelności. Nie widać tekstów, nie widać pól formularzy, nie widać opisów produktów albo warunków umowy.
Co najważniejsze. Brak kontrastów można szybko naprawić. Po prostu przestańmy robić wszystko takie szare.
Dziwne formularze
Dziwne, tajemnicze, wprowadzające w błąd, albo te testujące cierpliwość. Obiecałam sobie, że niebawem poruszę temat formularzy na blogu trochę szerzej, bo wciąż sprawiają nam wiele problemów. I nie ważne czy przyjrzymy się rozwiązaniom małych, czy tych wielkich firm. Jedni i drudzy potrafią zrobić niezły bajzel.
Moim hitem 2018 roku są formularze ZUS, które uzupełnia się w czasie rejestrowania działalności gospodarczej (choć podejrzewam, że są starsze niż rok). Całkiem niedawno miałam okazję testować swoją uważność po tym jak Zalando zaproponowało mi własny format wpisanych danych (sugerując, że mogłam popełnić błąd, więc numer mieszkania przenieśli mi do numeru NIP). Formularz z zamówieniem IKEA nie poradził sobie z różnymi kodami pocztowymi (inny dla dostawy, inny dla rachunku). Sporo śmiechu mieli też moi obserwatorzy w social media, kiedy pokazałam fantastyczną walidację formularza (nieistniejącego już) sklepu Medicover – formularz uparcie twierdził, że nie kupię produktu, dopóki nie wpiszę numeru telefonu. Wspomnę tylko, że na to pole z numerem telefonu miejsca w formularzu po prostu nie było.
I o ile wiele z tych sytuacji jest całkiem zabawnych, w momencie, kiedy nas spotykają, są cholernie irytujące i sprawiają, że firma traci klientów. Zamiast kupić materiały w IKEA wybrałam inny sklep online, to samo było z Zalando i Medicoverem. Tylko przy ZUSie byłam bardzo zdesperowana – opowiem wam o tym kiedy indziej. Czy jestem jedyną osobą, która z upartymi interfejsami sobie nie poradziła? Podejrzewam, że pewnie nie.
Wiele z tych błędów można wyłapać dość szybko – wystarczy spróbować wypełnić formularz na stronie na kilka sposobów. Zrobić celowo błędy i sprawdzić, jak radzi sobie z ich obsługą. Poświęcić trochę czas na testy.
Podsumowując
W pogoni za trendami łatwo zgubić to, co najważniejsze. Użyteczność, choć pozornie tak bardzo na czasie (zwłaszcza biorąc pod uwagę niedawny wzrost osób parających się “UI/UX designem”), bardzo łatwo zgubić w morzu pięknie wyglądających efektów. To, co jednak przyjmie płaska grafika na portalach dla projektantów, niekoniecznie musi sprawdzić się w zetknięciu z prawdziwymi użytkownikami. I czas podjąć decyzję – czy chcemy dalej tworzyć tylko ładne obrazki, czy spróbować zderzyć je z oczekiwaniami biznesu i klientami, których te ładne obrazki mogą zupełnie nie porwać.
Jak oceniacie rok 2018 na stronach internetowych? Są wśród nich faworyci? Rozwiązania, które was zachwyciły? Albo coś wyjątkowo was wkurzało? Dajcie znać i wpadajcie czasem na kanał. Akurat wylądował tam świeży film z ekipą z Mobee Dicka!