Projektancie, nie rzucaj etatu! Przynajmniej nie od razu

Ten materiał jest tekstową formą podcasu, który przesłuchasz na moim kanale na YouTube lub Spotify. Zerknij również na newsletter, który wysyłam dwa razy w miesiącu.

Czy to moja bańka?

Nie wiem czy to moja bańka internetowa, czy o co chodzi, ale ostatnio bardzo często trafiam na materiały o tym, że ludzie, najczęściej bardzo młodzi, rzucają etaty, przechodzą na swoje i stawiają wszystko na rozkręcanie swojego biznesu. Freelance, mała agencja, mały sklep czy kariera ilustratorska, a niektórzy po prostu stawiają na karierę w necie (YouTube, TikTok itd). Zanim rzucicie wszystko i postawicie na jedną kartę – posłuchajcie. Dziś trochę o tym dlaczego nie polecam takiego podejścia, jeżeli marzy się wam się kariera w dizajnie, grafice, ilustracji.

Od razu zaznaczam, że to nie jest tak, że uważam, że własna działalność, biznes to coś złego albo coś, co jest z góry skazane na porażkę. Bardziej chodzi o zwrócenie uwagi jaka jest nasza motywacja, żeby zdecydować się na taki krok i w którym momencie się na niego decydujemy.

Oczywiście moja opinia wynika po części z moich własnych doświadczeń, więc ktoś, kto z sukcesem od początku swojej kariery zawodowej prowadzi swój biznes, może mieć trochę inne zdanie. Moje doświadczenia wzbogacam o obserwacje swoich bliskich i znajomych, którzy również prowadzili lub prowadzą swoje firmy.

PS. Będę używała często określenia freelancer zamiast polskiego odpowiednika wolny strzelec. Wiec jeśli macie moi kochani puryści językowi problem z angielskimi wtrąceniami, to po prostu włączcie sobie inny podcast.

Zmiana pokoleniowa?

Jest duża szansa, że ta moja obserwacja wynika z faktu, że pokolenie Zetek jest już od chwili dłuższej na rynku pracy i brutalnie zderza się z szarą i smutną rzeczywistością. Czyli faktem, że pracujemy z reguły osiem godzin dziennie, jeśli pracujemy stacjonarnie, dużo czasu zabiera nam dojazd i powrót z pracy, okazuje się często, że praca, którą wykonujemy nie zawsze jest super ciekawa, bywa powtarzalna, nie zawsze trafimy na fajny zespół i prędzej czy później dochodzimy do wniosku, że o matko, jeśli tak ma wyglądać kolejne 40 lat mojego życia, to ja nie chcę. I w sumie to rozumiem.

Zwłaszcza gdy weźmiemy poprawkę na to, że w zawodach związanych z tworzeniem, kreacją, taka praca osiem godzin dziennie w wielu przypadkach nie ma racji bytu. Bo nie siedzimy bite osiem godzin i każdego dnia wymyślamy imponujące, nowe koncepty na reklamy, brandingi, ilustracje i tak dalej. Więc jeżeli traficie nagle, w waszej pierwszej pracy, do miejsca, gdzie pracuje się na akord – czyli ktoś wymaga od was, że będziecie napieprzać pomysłami i każdy kolejny będzie tylko lepszy, to nie jest problem z tym, że praca na etat jest beznadziejna, tylko ktoś ma nierealistyczne oczekiwania i wymagania wobec pracowników w swojej firmie.

Więc na pewno jakieś takie ciśnięcie na przejście „na swoje” jest po części związane z niezgodą na to żeby nasze życie wyglądało tak, jak wyglądało życie naszych rodziców i dziadków. W myśl zasady, że nie żyjemy po to żeby pracować, tylko pracujemy po to żeby żyć. Tylko, że to można osiągnąć na etacie.

Pierwsze etatowe zderzenie z rzeczywistością jest trudne

Jak próbuję sobie przypomnieć jak wyglądały moje pierwsze doświadczenia z pracą etatową, to faktycznie było tam dużo niepokoju. I masa stresu. Zwłaszcza, że łączyłam pracę ze studiami dziennymi i robiłam to bardzo nieumiejętnie – kosztem mojego czasu wolnego, zdrowia i relacji z bliskimi.

W 2012 roku zaczęłam poważnie myśleć o założeniu swojej firmy. Miałam wtedy turbo fazę na edukacyjne aplikacje dla dzieci. Pojawiły się iPady a wraz z nimi nowy obszar do rozwijania i zrobiłam nawet kilka konceptów produktów, zleciłam część ilustracji i lektorów, za co zapłaciłam z własnej kieszeni i w sumie nie pamiętam za bardzo, kiedy i czemu ten temat umarł. Ale niedługo później trochę z przymusu przeszłam na swoje.

Po pierwszych doświadczeniach w pracy agencyjnej, zmieniłam pracę na startup z branży luksusowej mody i po miesiącu złożyłam wypowiedzenie, bo nigdy jeszcze nie spotkałam się z tak toksyczną atmosferą w miejscu pracy, więc stwierdziłam, nope, idę stąd. Na dodatek to był semestr, kiedy miałam kończyć moją magisterkę i okazało się szybko, że z pracą w tamtym miejscu, nie mam szans na to żeby znaleźć siłę i czas na projekt magisterski, bo w tamtym miejscu wychodzenie o czasie, czyli po 8 godzinach pracy było uważane za brak zaangażowania i motywacji pracowników, więc wszyscy robili darmowe nadgodziny. Właściwie bezmyślnie klikając w komputer żeby wyglądało, ze pracujemy.

Oznacza to, że po dwóch miesiącach po zmianie pracy zostałam bez zarobków, ale na całe szczęście to był już moment, w 2014 roku kiedy miałam swoich klientów, ludzi, którzy od czasu do czasu odzywali się z drobnymi zleceniami i postanowiłam, że ok – nie ma czasu, mam studia, spróbuję freelance. I to było naprawdę nierówne 1,5 roku mojego życia. Udało mi się skończyć studia, obronić i powoli budować większą bazę klientów. Zrobiłam nareszcie prawo jazdy, które pozwoliło mi łatwiej poruszać się na spotkania również poza miasto.

Trochę efektem kuli śnieżnej, docierałam do nowych osób i firm przez polecenia zadowolonych klientów, sama tez aktywnie poszukiwałam nowych zleceń – wtedy dość dużo ogłoszeń pojawiało się na serwisach typu OLX praca, Gumtree, również na Facebooku. Miałam tez swoje pierwsze wystąpienie konferencyjne na biznesowym meetupie i starałam się też chodzić i brać udział w meetupach z branży IT oraz reklamowej licząc na to, że być może spotkam tam potencjalnych klientów na moje usługi graficzne.

Pierwsze doświadczenia girl boss

No ale powiedzieć, że była wtedy bardzo nieopierzoną przedsiębiorczynią, to jakby nic nie powiedzieć. Moją pracę wyceniałam zdecydowanie za nisko – w efekcie, musiałam mieć jednocześnie bardzo dużo zleceń, żeby w ogóle mówić o jakimś zarobku. I mimo, że udawało się w miarę regularnie pozyskiwać coś nowego – a to jakieś stowarzyszenia i fundacje, nowe biznesy potrzebowały strony i identyfikacje, ktoś tam robił redesign aplikacji mobilnej, więc ciągle coś się działo. A i tak kasy starczało mi na pokrycie kosztów życia w Warszawie i to by było tyle. Nie było mowy o jakimś oszczędzaniu, odkładaniu poduszki finansowej, raczej żyłam od wypłaty do wypłaty.

A jak już o wypłatach mowa, to właśnie na freelansie miałam pierwszy raz do czynienia z nieuczciwymi klientami. Miałam dwóch klientów, którzy nie wypłacili mi pieniędzy, a korzystali z mojej pracy, miałam też klienta, który mimo podpisanej umowy i doprecyzowania terminów płatności, wisiał mi kasę przez 6 miesięcy i co 2-3 tygodnie regularnie dopominałam się o pieniądze, ża moja wykonana już pracę. Bo wtedy nie brałam jeszcze żadnych zadatków. No i to mnie właśnie nauczyło, żeby te zadatki zawsze brać, żeby w najgorszym wypadku nie wyjść totalnie na minusie.

Strach przed nie robieniem rzeczy

I ten taki strach przed tym, że jak nie wezmę kolejnego projektu, nie przyjmę kolejnego klienta, mimo, że mogę mieć już mnóstwo zaplanowanej pracy, to coś, co widziałam i nadal widzę wśród znajomych z branży. Sama baaardzo długo, nawet po przejściu na etat, uczyłam się mówić dość, wystarczy mi już tych projektów pobocznych, zleceń i ciekawych inicjatyw, bo po prostu nie mam czasu na życie.

Ale kiedy się ma jedyne źródło zarobków we własnej działalności, to trochę mniej się myśli na początku o życiu, a bardzo szybko wpada się w ten ciąg – musze pracować, bo jak pracuje mam kasę. Dzisiaj przychodzą klienci, a za trzy miesiące może nie przyjdzie żaden. Wiec skoro mogę teraz zarobić więcej i popracować więcej, to będę gotowa na te scenariusze.

Tylko jak już się wpadnie w ten ciąg, a jak się jeszcze ma tendencje do pracoholizmu – gorąco pozdrawiam – to długo może takie otrzeźwienie nie przyjść. I mijają miesiące a potem lata pracy w tygodniu, wieczorami, w weekendy, brania laptopa na wakacje i generalnie życie tylko firma. I coś, co miało nam dać swobodę, wolność, wybór i odpoczynek od wymagające szefa, okazuje się jeszcze gorsza wersja tego od czego uciekaliśmy. Bo okazuje się czasami, że jesteśmy dla siebie jeszcze gorszymi szefami i szefowymi niż ci z którymi pracowaliśmy.

Serio tak myślę teraz, że nikt mnie nigdy tak nie zmobbingował jak ja sama siebie mając nierealistyczne oczekiwania wobec swojej pracy i wiecznie porównując się do innych, osiągających sukcesy projektantów i projektantek.

Dawanie sobie wchodzić na głowę

No i kiedy się okazuje, że trochę życie zależy od tego jak nam pójdzie projekt i jakie zbudujemy relacje z klientami, to już jest dość bliski krok do tego, żeby dawać sobie wchodzić na głowę. I z perspektywy czasu widzę, że na pewno duży w tym udział mial mój wiek. Byłam młoda i łatwowierna, nie umiałam walczyć o siebie, szłam często na rękę klientom, co wiązało się z warunkami współpracy, które były atrakcyjne głównie dla jednej strony i… nie była to moja strona.

A że byłam sobie sama sterem, okrętem i żeglarzem, to… no byłam odpowiedzialna za pozyskiwanie klientów, utrzymywanie relacji, dopinanie papierologii i umów (jak już się nauczyłam, że trzeba je spisywać), odpowiadanie na maile, przesyłanie ofert, spotkania na żywo, no i oczywiście projektowanie, konsultacje a potem windykacja. Więc ciągle było cos do roboty, ciągle się coś działo, zawsze były jakieś maile do odpisania albo napisania i były telefony.

I to chyba był taki pierwszy moment mojego otrzeźwienia, kiedy klient, z którym nigdy wcześniej nie pracowałam, ale dostał do mnie numer od innego mojego klienta, zadzwonił do mnie w piątek o 20:00… kiedy stałam po środku Biedronki. I zaczął mi opowiadać, tak od razu, co mam do zrobienia, ile wariantów, jakie formaty. Bez w ogóle pytania czy ja w ogóle mam czas żeby teraz rozmawiać? I że on mi wyśle wszystkie teksty, grafiki, zaraz na maila, jak mu podeślę gdzie to tam dokładnie wysłać. O on w ogóle to potrzebuje tego wszystkiego na jutro tak na 11 rano. I ile to będzie kosztowało i czy ja mogę jeszcze dzisiaj wysłać jakieś pierwsze podglądy.

I pamiętam, że stałam w takim troszkę szoczku w tej Biedrze, próbując coś tam wrzucić do koszyka bo chwilę wcześniej już planowałam weekendzik. A tu jakiś typ mi w ogóle przez 10 minut gada co ja mam zrobić na jutro. Byłam z siebie naprawdę dumna, że powiedziałam, że… spoko dzięki, ale może podesłać to wszystko na maila, ja zobaczę co jest do zrobienia i podeślę umowę. Ale że w sumie jest piątek wieczór, a ja nie pracuję w weekend (co akurat nie było prawdą), więc dopiero w poniedziałek możemy dopiąć biurokrację i wtedy po przesłaniu zadatku mogę zacząć projektowanie.

Więc nie ma opcji żebym wysłała coć dzisiaj i jutro, więc jeśli jest zainteresowany zmianą terminu to zapraszam. I pomijając oczywiście, że dzisiaj nawet bym nie odebrała telefonu o tej godzinie od jakiegoś nieznanego numeru. I też nie dałabym swojego prywatnego numeru telefonu klientom. To wtedy było dla mnie takie… otwierające oczy.

Bo świat się nie skończył bo odmówiłam pracy klientowi na jego warunkach. Świat się tez nie skończył jak klient powiedział, ze no w takim razie to on poszuka kogoś innego. I dalej pojawiali się nowi klienci i można tak robić. Można powiedzieć, klientom że nie macie czasu na projekt, nie zgadzacie się na warunki, nie zgadzacie się na niewłaściwe traktowanie. Bo są jeszcze ludzie, którzy myślą, że np. podnosząc głos na osobę dorosłą, wymuszą jakieś zachowanie. Albo rzucając seksistowskie uwagi zdobędą przychylność podwykonawców. Ale to są rzeczy, których nauczyłam się i odważyłam się robić z czasem. U mnie to był dobry rok po rozpoczęciu pracy na swoim. A w międzyczasie po prostu dawałam sobie wchodzić na głowę.

No ale ja miałam już bazę klientów

No dobra ale ja tu cały czas opowiadam o tym jaki miałam zapierdol przez większość czasu. Tylko, że to się wiązało z tym, że ja zlecenia zaczęłam robić jeszcze przed tym jak poszłam na etat. Studiowałam i po prostu odpowiadałam na wszystkie możliwe ogłoszenia i czasem, coś za grosze, udało się zrobić i mieć do portfolio. W trakcie pracy etatowej pierwszej i drugiej, dalej robiłam zlecenia na boku, bo zarabiałam na etacie kwoty, które starczałyby mi tylko na pokrycie czynszu. I gdyby nie moi rodzice i ich wsparcie finansowe w tym czasie, to po prostu bym się nie utrzymała w Warszawie za tę kasę.

W pierwszej firmie dostawałam jakieś 1 200 albo 1 400 zł, w tym to było w sumie pół etatu, bo studiowałam dziennie. Więc tak wyrywkowo byłam w biurze. Ale to czego nie zrobiłam w biurze, potem robiłam w domu wieczorami albo w weekend, czasami nawet na urlopie, więc totaaalnie miałam zaniżona wypłatę. A co najlepsze, ja bardzo często nie dostawałam całości na czas. Zdarzało się, że szef dawał mi w kopercie połowę wypłaty i mówił, że teraz nie może mi dać całości i za dwa tygodnie da mi resztę i czy to ok? No jak nie miałam jakichś specjalnych alternatyw to mówiłam, że ok. A potem wkurwiona jeździłam w te i wewte do biura dając z siebie wszystko. Więc gdyby nie zlecenia, to dużo dłużej by mi zajęło uniezależnienie się od rodziców. A to był wówczas mój taki główny cel – żeby zarabiać tyle, żeby móc wynająć mieszkanie, nie pokój, i być w stanie pokryć koszty życia w stolicy.

Oprócz tego że robiłam zlecenia, miałam bardzo dobre relacje z klientami w firmie, w której pracowałam. Więc kiedy oni zrezygnowali ze współpracy z tą firma, a ja już dla tej firmy nie pracowałam, to zdarzyło się, że kilkoro klientów odezwało się do mnie prywatne – znaleźli mnie na LinkedIn.

Pracując na etacie nauczyłam się też jak w ogóle rozmawiać z klientami? Jak prezentować ofertę i swoją pracę? Jak się sprzedać i robić dobre wrażenie? I uczyłam się tego obserwując ludzi, z którymi pracowałam, ludzi, którzy w branży spędzali lata. I zmierzam do tego, że fakt, że miałam tylu klientów i projektów na względnie wczesnym etapie mojej zawodowej kariery, wynikał z wielu szczęśliwych zbiegów okoliczności oraz dużo mniejszej konkurencji na rynku pracy w tamtym czasie.

Mam poczucie, że założenie i wystartowanie działalności reklamowej czy graficznej wtedy, było dużo prostsze. Również dlatego, że nie było tylu narzędzi, które pozwalały amatorom tworzyć własne projekty i wydruki. Podstawowe umiejętności graficzne nie były też tak powszechne jak teraz. Mnóstwo osób oferuje w tej chwili usługi takie jak grafiki na portale społecznościowe, szablony prezentacji, ulotki a nawet proste strony i często są to np. wirtualne asystentki – które oferują przy okazji masę innych usług.

Stabilność finansowa na początku to mit

To, co często mi się rzuca w oczy to takie zachwalanie, że mając własny biznes, robiąc zlecenia, pracując dorywczo dla różnych firm, możemy zarobić naprawdę wysokie kwoty. I pokazywanie faktur wystawionych dla klientów na kwoty kilkunastu lub kilkudziesięciu tysięcy złotych. I tak, takie faktury gdy miałam swoją firmę się zdarzały. Ale… po pierwsze – takie kwoty zobaczyłam po latach pracy. A po drugie – to nie były faktury za kilka dni pracy czy poświrowanie przez kilka godzin przed komputerem. Wysokie faktury z reguły oznaczały rozbudowane usługi, wieloetapowe projekty, masę spotkań, poprawek, korekt, prezentacji. Wysokie faktury oznaczały dużo pracy i konieczność ograniczenia w tym czasie przyjmowania innych zleceń. Mój freelansowy biznes nie był skalowalny, bo opierał się na mnie – na tym co byłam fizycznie w stanie wyprodukować, dostarczyć – a doba się magicznie nie rozciąga.

Początki mojej pracy na zlecenia były bardzo nierówne. Po pierwsze były miesiące gdzie prawie nie było co robić, a były takie gdzie musiałam przekierowywać klientów do kolegów i koleżanek ze studiów, bo sama nie byłam w stanie zrealizować tylu projektów. Miałam problemy z płynnością finansowa – bo zdecydowana liczba klientów nie miała absolutnie żadnych skrupułów żeby nie płacić na czas i to jest tak dla mnie wciąż niewyobrażalne, ze dorośli ludzie umawiają się na wykonanie pracy i zapłatę za te prace a potem po prostu robią wszystko żeby te zapłatę odłożyć w czasie. I znajdują najgłupsze wymówki żeby to usprawiedliwiać.

A wynajmując mieszkanie, właścicieli nie interesowało to, że moi klienci mi nie płacą. W gazowni też raczej mają to w dupie, że nie mam kasy. Rachunki musiałam płacić na czas. I to był moment kiedy zdecydowałam się na kartę kredytowa – na szczęście mogłam się o taką ubiegać. Więc dostałam kartę kredytową, która była mi potrzebna, żeby, uwaga, mieć za co kupić jedzenie kiedy po raz kolejny okaże się, ze klienci spóźniają się z oplatą zleceń. I pamiętam, że czułam się wtedy tak totalnie beznadziejnie z tego powodu.

To był też moment, taki bodziec do tego, żeby wrócić do poszukiwania pracy na etat – początkowo chciałam znaleźć cos na np. pół etatu albo coć co nie wymagałoby ode mnie obecności w biurze przez 5 dni w tygodniu ale nie było niestety wielu takich ofert.

Początek może być trudny

Jeżeli do tej pory nie robiliście zleceń, nie macie bazy klientów, nie macie rozpoznawalnej marki i dużego doświadczenia w pracy zawodowej w ogóle to początek i ten moment przejścia na swoje będzie bardzo trudny. I nie mowie tego żeby podciąć komuś skrzydła – ten brak doświadczeń, klientów, marki, to absolutnie naturalna rzecz kiedy zaczynamy, kiedy wchodzimy w nowa branżę. Ale to te wszystkie rzeczy które sprawiają ze jest łatwiej znaleźć klientów i nowe projekty.

Jeżeli więc, jesteście na tym etapie, że wszystko przed wami,  to po prostu musicie wydrukować sobie wielkimi literami duży napis – POTRZEBA CZASU i powiesić go sobie nad kompem. I zerkać na niego codziennie, żeby pamiętać, że z dnia na dzień nie rozhulacie prężnie działającej marki graficznej, jednoosobowej agencji, kariery ilustratorskiej, która będzie na siebie zarabiać i jednocześnie da wam te wolność i swobodę w wyborze zleceń i tego ile czasu poświęcacie na prace.

To będą lata, a może miesiące jeśli macie wyjątkowe szczęście i determinację – waszej pracy, poświęcenia, stresów i rozczarowań. Ale ten każdy stres i rozczarowanie na pewno będzie lekcją na przyszłość i nauką jak sobie radzić i jak przewidywać pewne sytuacje w zetknięciu z klientami, firmami, które coś zlecają itd.

I absolutnie nie chcę nikogo zniechęcać, nie chcę żeby to zabrzmiało jak – ej nie idźcie na swoje, nie zakładajcie swojej dzielności, idzcie na etat bo to jedyna, słuszna droga. Po prostu chcę młodym, rozpoczynającym tę pracę dać znać, że musicie przygotować się na to, że być może przez miesiące lub lata będziecie pracować na ten poziom. Poziom, który da wam satysfakcję i sprawi, że poczujecie, że warto było poświęcać ten czas i energię na rozkręcanie swojego biznesu.

Gdybym otwierała teraz własną dzialalność to…?

Ale żeby tak zupełnie nie wyszło, że tylko narzekam i skupiam się na negatywach, może opowiem trochę o tym, co bym zrobiła teraz, jeśli miałabym znowu otworzyć działalność skupioną właśnie na robieniu zleceń.

Oszczędności gdzie się da…

Na pewno nie robiłabym skoku na głęboką wodę, gdybym naprawdę nie musiała tego robić. Tzn. jeśli mogłabym mieszkać w rodzinnym domu, miała gdzieś miejsce, gdzie mogę czuć się bezpiecznie i skupić 100% uwagi na tym żeby rozwijać swoja firmę, to tak bym zrobiła. Nie szukałabym biura do wynajęcia czy nie płaciłabym za cowork.

Popularnymi miejscami do pracy są kawiarnie, ale nie polecam ich zbyt często, jeśli jeszcze nie zarabiacie. To taki punkt, gdzie łatwo i szybko stracić dużo kasy i coraz więcej miejsc wprowadza ograniczenia dla osób siedzących z laptopami (np. w określonych godzinach lub przy ograniczonych stolikach). Za to świetne są biblioteki i czytelnie – sprawdźcie czy w waszym mieście nie ma takich ogólnodostępnych miejsc, gdzie będą biurka, wygodne krzesła i dobry internet. W Warszawie lubiłam chodzić do biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, w Amsterdamie mam sieś miejskich bibliotek (Oba), które za darmo udostępniają miejsca do pracy, a nawet komputery.

Grunt żeby szukać oszczędności na początku i nie tworzyć sobie sztucznie kosztów.

Zacznij od pracy po godzinach

Kolejna rzecz to nie rzucanie etatu, dopóki nie zacznę dostawać pierwszych zleceń. Wiadomo, że inaczej jest jak to etat rzuci nas (tzn. zostaniemy zwolnieni, firma się zawinie i nagle zostajemy zupełnie bez niczego). Ale jeśli mamy pracę, która nas trochę wkurza, albo nawet nie wkurza ale marzymy o rozkręceniu czegoś swojego, to dajcie sobie chwile zanim rzucicie papierami. Załóżcie sobie jakieś kilka miesięcy pracy po godzinach i w weekendy żeby lepiej przygotować się na założenie własnej działalności.

To taki fajny czas kiedy możecie skupić się na szukaniu informacji i czytaniu. Osobiście polecam zapoznać się z kwestiami prawnymi i podatkowymi, teraz, zanim jeszcze otworzycie działalność, by wiedzieć czego się spodziewać, na czym polegają rozliczenia z urzędem skarbowym, jak wylicza się składki na ubezpieczenie. Może zdecydujecie się robić to samodzielnie przez pierwsze miesiące czy lata – ja np. korzystałam z firm typu ifirma czy wfirma. A potem kiedy rozszerzyłam działalność, zdecydowałam się na księgowa. Zrozumcie jak płaci się podatki, ile to będzie wynosiło – dzięki temu łatwiej określicie jak wysokie zarobki musicie mieć, jak wyceniać wasza prace, żeby w ogóle mieć z tej pracy cokolwiek dla siebie.

Przygotowana oferta i jej warianty

To jest również świetny czas żeby popracować nad ofertą – co się na nią składa, jakie usługi możecie oferować. Może uda się zrobić jakieś pakiety usług, usługi łączone, bardziej atrakcyjne dla klientów. To świetny czas na zrobienie researchu – sprawdzenie konkurencji – kto jest konkurencja bezpośrednia a kto pośrednia, co te firmy czy osoby oferują, jaka i gdzie możecie znaleźć nad nimi przewagę? I przede wszystkim – gdzie i jak się reklamują, w jaki sposób docierają do swoich klientów? Na rynku jest olbrzymia liczba utalentowanych osób, które nie zawsze potrafią dotrzeć do osób, które są gotowe na płacenie za ich usługi.

To wszystko brzmi jak masa pracy, ale uwierzcie mi – lepiej zrobić przynajmniej część wcześniej, niż później obudzić się w sytuacji, gdzie nie macie pracy, nie macie klientów i zanim ich pozyskacie, potrzebujecie opisać ofertę, przygotować prezkę i ogarnąć w ogóle jak i co chcecie sprzedawać. A to wszystko z presja, ze musicie zaraz zacząć zarabiać.

Przygotowanie przydatnych materiałów

Warto zastanowić się też, gdzie właściwie będziemy szukać tych zleceń i klientów? No bo wiecie, to nie jest tak, ze otwieracie dzisiaj działalność i jutro ustawia się kolejka chętnych. Takich osób jak my jest mnóstwo, są tez alternatywy – jak korzystanie z darmowych szablonów Canva (a nawet tych płatnych), używanie aplikacji takich jak Midjourney albo zatrudnianie osób, które usługi graficzne wykonują przy okazji (np. wspomniane już wirtualne asystentki). Serwisy ogłoszeniowe pękają w szwach ale głównie są to osoby, które jak wy, oferują podobne usługi. Oznacza to, ze znalezienie klientów będzie wymagało cierpliwości, czasu i dobrego wpasowania się w grupę, która będzie miała potrzebę – zilustrowania czegoś, przeprojektowania logo, stworzenia strony czy grafik na portale społecznościowe.

Warto zawczasu pomyśleć w jakiej formie, gdzie będziecie się reklamować, bo znowu – przygotowanie tych materiałów zajmie chwile czasu. Może potrzebujecie strony? Albo konta na Instagramie? A może reklamować będziecie się na Facebooku? Albo wysyłać maile do firm? Co tam właściwie będziecie wrzucać? Jakie treści? Czy będą ciekawe dla potencjalnych klientów?

Szukanie klientów, którzy mają szansę regularnie podsyłać wam zlecenia

To, co bardzo pomogło mi stanąć na nogi w czasie kiedy pracowałam wyłącznie dla siebie, było nawiązanie relacji z klientami, którzy mieli potencjał na dostarczanie mi w miarę regularnie dodatkowych zleceń. W moim przypadku były to małe, lokalne agencje reklamowe, drukarnie i stowarzyszenia lub fundacje, które regularnie organizowały jakieś wydarzenia. Agencje odzywały się głównie gdy ich moce przerobowe były zbyt małe i potrzebowały ad hoc pomocy kogoś z zewnątrz.

Poduszka finansowa

I coś, czego nie miałam gdy przechodziłam na freelance, a na pewno zadbałbym o to teraz. Nie rezygnowałabym z etatu bez odpowiedniego zaplecza finansowego. I to takiego z górką. Zadbałabym o to by mieć conajmniej kasę na pokrycie pół roku życia bez dodatkowych zleceń. Biorąc pod uwagę np. konieczność pójścia do lekarza, dentysty czy naprawy samochodu jeśli taki macie.

Ta poduszka miałaby być takim zabezpieczeniem, ze gdybym nie znalazła szybko zleceń, miałabym po prostu za co żyć. I wiadomo – ta poduszka co osoba, będzie różnej wysokości. Jeśli wynajmujecie mieszkanie, musicie wziąć pod uwagę czynsz, opłaty, zakupy. Jeśli wasza działalność wymaga zakupu aplikacji, licencji, to również trzeba to wziąć pod uwagę. Zakładając jednoosobowa działalność gospodarcza, również czekają nas comiesięczne koszty pod postacią przynajmniej ubezpieczenia społecznego.

A może warto zacząć po prostu od projektu pobocznego?

Mam poczucie, że ten obraz wolności i swobody prowadząc własny biznes, to trochę pokłosie reklam MLM i innych, dziwnych doradców w internecie, którzy radzą jak być milionerem w wieku 20 lat i oczywiście nie narobić się za dużo przy okazji. Siedzenie pod palemką z laptopem żeby popracować chwilę, a resztę dnia zwiedzać, chodzić po knajpach lub przesiedzieć w kawiarni. To raczej zajęcie dla osób, które mają już kasę. Wtedy prowadzenie własnego biznesu, można traktować jako miły dodatek dla zajęcia sobie czasu.

Jeśli jednak chcemy do prowadzenia biznesu podejść poważnie, trzeba będzie trochę na to zapracować. I to nie jest tak, że to coś złego. Wręcz przeciwnie, praca na swoje – na rozwijanie własnej działalności, może być bardzo przyjemnym i rozwijającym czasem. A może być też bardzo stresująca. Im młodsi jesteśmy i mniej doświadczenia zawodowego mamy, tym pewnie będzie nam trudniej dotrzeć do tego etapu, który sobie wymarzyliśmy. Dlatego zanim rzucimy stałą pracę, może warto popracować nad projektem pobocznym. I w wolnych chwilach rozwijać coś, co być może w przyszłości stanie się właśnie tym własnym biznesem, który w zupełności wam wystarczy jako źródło utrzymania.

Taki poboczny projekt może pokazać wam też na ile jesteście zmotywowani, kiedy nie zawsze jest czas i ochota na to, żeby zajmować się rozwijaniem go.

Podsumowanie

Na koniec jeszcze krótkie ostrzeżenie, żeby uważać na domorosłych specjalistów i konsultantów od osiągania sukcesu. Często jest tak, że takim doradztwem zajmują się osoby, które – ciekawostka – nigdy nie były w podobnej sytuacji co wy, mogły nawet nie prowadzić podobnego biznesu. A zaskakująco dużo osób ma sporo do powiedzenia o tym jak łatwo zarabia się pieniądze robiąc strony lub tworząc projekty graficzne. Widziałam dziesiątki „konsultantów UX”, którzy mieli roczne lub dwuletnie doświadczenie i sprzedawali konsultacje i kursy o tym jako osiągnąć sukces w tej branży. Jeżeli macie potrzebę żeby zapłacić za to, że ktoś powie wam w ładnych słowach o tym, że mial po prostu dużo szczęścia, to… znalazłabym lepsze sposoby na pozbycie się tych pieniędzy.

Prowadzenie własnej działalności jako jedynego źródła naszego utrzymania, nie jest dla każdego. I jeśli denerwuje i stresuje was obecna praca, to może warto zacząć od zmiany miejsca pracy. Popularność pracy zdalnej zwiększyła obszar naszych poszukiwań i osoby projektujące mogą dużo łatwiej niż kiedyś znaleźć pracę nie tylko poza swoim miastem, ale również w innym kraju. Jeżeli zniechęca was do zmiany na innego pracodawcę fakt, że ta zmiana będzie czasochłonna i długo potrwa, zastanówcie się czy tym bardziej jesteście gotowi na krok pod tytułem własna firma. Mam poczucie, że klientów jest znaleźć na obecnym, konkurencyjnym rynku tak samo trudno jak stałą pracę. Więc trzeba się na to przygotować, również pod względem finansowym.

You May Also Like
jak znaleźć pracę w UI
Read More

Praca jako UI Designer

Dzisiaj opowiem Wam trochę o szukaniu etatu przez projektanta interfejsów (UI) i tym, o czym warto pamiętać, jeśli takiej pracy szukacie. Akurat…
Read More

AI w grafice kontra prawo autorskie

Powiedzieć, że AI nas grzeje to jakby nic nie powiedzieć. Widać to zresztą w ostatnich newsletterach i tego jak wiele miejsca poświęcam na ten temat…