Było o organizacji i tworzeniu portfolio i CV, to przyszedł czas żeby opowiedzieć o tym jak wyglądały dalsze etapy w procesach rekrutacyjnych, do których podeszłam w zeszłe wakacje. Rekrutowałam się na stanowiska krążące dookoła UX Designu i Product Designu.
Ostatni materiał skończyłam na etapie stworzenia CV i portfolio. W trakcie tworzenia przyglądałam się ofertom, które mnie interesowały, ale skupiałam się wtedy na oczekiwaniach i opisie stanowiska, a niekoniecznie na procesie rekrutacji. Wróciłam, więc do mojej tabelki w Notion (opowiadałam o niej w materiale o organizacji szukania sobie pracy) i odpaliłam LinkedIn, bo to było moje główne źródło poszukiwań. Poza LinkedIn, zerkałam też bezpośrednio na strony firm, które mnie interesowały – wiedziałam, że Booking, Miro, Google mają swoje serwisy przez które się rekrutujemy. Uzupełniłam więc tabelkę o nazwy firm, którym chciałam się przyjrzeć, sprawdzić czy są tam ogłoszenia, które mnie interesują, a w drugiej kolejności przejrzeć LinkedIna i wybrać ogłoszenia, które wydają się dla mnie ciekawe.
Od czego zaczęłam rekrutację na stanowisko Product Designera?
Proces zaczęłam od tych firm, które znałam i miały akurat ogłoszenia na stanowiska, które mnie interesowały – pierwsze aplikacje złożyłam 20 lipca do Booking, ING, WIX i Mety (do WhatsAppa dokładniej) przez ich strony z ofertami pracy. Z każdej z firm poza Metą dostałam automatyczną zwrotkę, że mają moje CV i ktoś tam się kiedyś odezwie.
No i tutaj tylko WIX i Booking miały w miarę ludzkie formularze, bo składały się z kilku pól i możliwości załączenia pliku. Wypełniając formularz do Mety miałam flashbacki z zakładania firmy i wypełniania formularzu Zusu, więc szczegóły wyparłam z pamięci, z ING było tak, że mogłam pobrać dane do formularza z mojego CV aleeee to nie działało zbyt sprytnie i tu i tak wypełniałam wszystko ręcznie.
Masa formularzy w trakcie rekrutacji
To spytacie pewnie co wypełnianiam – no morze formularzy. Bo okazało się, że dość sporo firm decyduje się na taką formę zbierania danych – i jestem w stanie sobie wyobrazić, że to ułatwia jakoś pracę osobom rekrutującym. Ale dla mnie to była po prostu strata czasu. Zwłaszcza, że niektóre z tych formularzy działały naprawdę słabo. W formularzach proszono o historię zatrudnienia, więc trzeba było wyklikać daty z date pickerów, wpisać lokalizację, osobno nazwę firmy i opis stanowiska i nazwę stanowiska i to samo z wykształceniem i jakimiś dodatkowymi rzeczami. I tak kilkukrotnie. Zawsze też proszone o załączenie CV i większość firm prosiła o list motywacyjny – żeby go załączyć albo było pole do wpisania wiadomości w formularzu i niektóre firmy, nie wszystkie, prosiły o portfolio. Więc nawet jeśli ktoś nie prosił, to link do portfolio miałam w CV i załączałam go też do listu motywacyjnego.
Pierwsze odpowiedzi
No ale wracając do pierwszych firm – po pięciu dniach miałam negatywne odpowiedzi od WIX i ING – czyli odpadłam na etapie składania dokumentów. Dostałam automatycznie wygenerowane z systemu notki, że dzięki, dzięki, ale mamy lepiej dopasowanych kandydatów na to stanowisko. I 9 dni od złożenia oferty również dostałam negatywną odpowiedź od Booking. Meta mi nie odpisała w ogóle.
Ale ale to nie były jedyne firmy, do których składałam aplikacje. Weekend poświęciłam na przeglądanie ofert na LinkedIn. Jak się do tego zabrałam? Przede wszystkim patrzyłam na lokalizację – tutaj skorzystałam z filtru żeby wyświetlać oferty dla Holandii i wyszukiwałam według nazw stanowisk – UX Designer i Product Designer. I te wyszukiwania łapały mi również wyniki dla stanowisk bardziej graficznych, związanych z projektowaniem usług czy nastawieniem tylko na np. mobilne appki. Czyli dość szeroko – i na tym mi zależało, bo mam świadomość tego, jak bardzo się do tych nazw stanowisk nie powinniśmy przywiązywać. Bardziej interesowały mnie opisy stanowisk i zakres obowiązków.
LinkedIn Premium – nie warto…
I teraz przypomniałam sobie, że na czas szukania pracy, odpaliłam sobie wersję próbną LinkedIn Premium (wyskakiwała mi ta opcja od jakiegoś czasu) i to pozwoliło mi na wyświetlanie dość ciekawej informacji, a mianowicie jak się mam do innych rekrutujących osób na to stanowisko. Czyli pokazywało taką formę dopasowania do stanowiska – bazując oczywiście na informacjach w moim profilu. Czy to była informacja warta płacenia za Premium? Nie, w życiu bym za to nie zapłaciła i jak tylko kończył mi się okres próbny to z tej opcji zrezygnowałam.
To co jednak bardzo lubiłam w LinkedIn to opcja – Easy Apply, którą umożliwiają niektórzy pracodawcy i to po prostu zaciąganie danych z profilu i kilka dodatkowych pól do uzupełniania, czyli bardzo krótki proces wypełniania formularzy aplikacyjnych.
Kolejna porcja aplikacji
W niedzielny wieczór miałam listę ogłoszeń, które mnie zainteresowały i rozpisałam je sobie w Notion, z linkami do ogłoszeń, wkleiłam treści tych ogłoszeń do notatki i w poniedziałek planowałam zacząć wysyłanie moich aplikacji na wybrane oferty. I zakładałam, że będę wysyłać co kilka dni kilka aplikacji żeby te moje CV się tam w procesach mieliło i plan był taki, że dopóki nie dostanę konkretnej oferty od jakiejś firmy, to dalej będę te aplikacje składać. Na wypadek, gdyby okazało się pod koniec procesu, że albo odpadłam albo zamykają rekrutację. Co było moją dużą obawą, bo w tym czasie zaczęło robić się głośno o masowych zwolnieniach, również w IT.
W niedzielę wieczorem złożyłam jedną aplikację, bo miała właśnie opcję łatwego aplikowania w LinkedIn, to była jakaś 1 w nocy i zamknęłam kompa z planem, że na pozostałe oferty odpowiem następnego dnia. No i tutaj zaskoczenie, bo w poniedziałek rano miałam już zaproszenie na pierwszą rozmowę z tej firmy, do której napisałam w środku nocy. Więc to była moja pierwsza odpowiedź z procesu rekrutacyjnego i była pozytywna. Niestety tego samego dnia dostałam też negatywne odpowiedzi od wspomnianego Bookingu i WIX. Ale nie poddawałam się, bo w planie na ten dzień miałam kolejne aplikacje. I tak 25 lipca oferty złożyłam do Googla, Amazona i Shella oraz do dwóch startupów, o których istnieniu nie miałam pojęcia. I firma, do której w niedzielę w nocy składałam podanie też była startupem, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam.
Pierwsze zaproszenia na rozmowy
Więc właściwie tego samego dnia – kilka godzin później dostałam odpowiedzi z dwóch startupów z zaproszeniem na rozmowę, to samo było z Shellem, który już kolejnego dnia zaprosił mnie na rozmowę. Od Googla i Amazona dostałam tylko automatyczne zwrotki, że mają moje CV i dzięki za zgłoszenie. I nikt się tutaj do mnie nie odezwał.
27 lipca wysłałam kolejne pięć aplikacji – w tym do Philipsa i Samsunga, reszta to startupy. I z tej puli tydzień później dostałam odmowną odpowiedź od Philipsa, automatyczną zwrotkę od Samsunga (że mają moje CV), zaproszenie na rozmowę od jednego ze startupów i brak odpowiedzi od pozostałych trzech firm.
Zmiana planów
I ostatnią pulę aplikacji wysłałam 8 sierpnia i były to aplikacje do Miro i tutejszego marketplacu – Marktplaats. I z obu firm dostałam odpowiedź negatywną na etapie CV – po kilku dniach od zgłoszenia. No dobra, ale mówiłam, że plan był, że będę regularnie aplikować do momentu aż nie dostanę konkretnej oferty…
No tak się złożyło, że rozmowy, do których zostałam zaproszona, zrobiły na mnie duże wrażenie. A jeszcze większe wrażenie robiło tempo, w jakim przeprowadzane były kolejne etapy i przychodził feedback. Z czterech zaproszeń do rozmów, z jednej firmy zrezygnowałam po pierwszej rozmowie. Z pozostałymi trzema byłam na etapie kolejnych spotkań z różnymi przedstawicielami zespołów. Więc kiedy składałam tę ostatnią pulę aplikacji byłam tuż przed etapem zadania w jednej z firm. I niedługo później dostałam bardzo satysfakcjonującą ofertę, którą postanowiłam przyjąć i poinformować pozostałe firmy o mojej rezygnacji z procesu rekrutacji.
No dobra ale jak wyglądały same rozmowy?
Pierwsza rozmowa zawsze była z przedstawicielami działu rekrutacji. I W każdym przypadku dostawałam maila z zaproszeniem do rozmowy i pytaniem czy dany termin mi odpowiada, czy mam preferencje co do godziny. Każda z tych rozmów trwała pół godziny i 3 z nich były video rozmowami, a jedna była rozmową przez telefon.
I pytania na tym etapie, które padały to:
- Dlaczego właśnie ta firma? – zgodnie z prawdą odpowiadałam, że ich nie znam, znałam tylko jedną firmę, ale wydają się ciekawi bo XYZ
- Czy jestem w procesie rekrutacji z innymi firmami?
- Dlaczego Holandia i kiedy planuję się przeprowadzić?
- Jakie są moje oczekiwania finansowe? – tutaj przypominam, aplikowałam na holenderskie ogłoszenia i żadne z nich nie miało podanych nawet widełek płacowych.
- Dlaczego to stanowisko? – byłam w poprzedniej firmie na stanowisku managerskim, a teraz aplikowałam na specjalistkę.
I tu zależnie od firmy padały pytania związane już ze stanowiskiem:
- Czy mogę opowiedzieć o jakimś ostatni projekcie?
- Jak bym zaprezentowała wyniki badań przed biznesem?
- Jak bym sprawdziła użyteczność rozwiązania, które już istnieje?
- Co sprawia, że jestem dobrą projektantką, jakie cechy?
I najważniejsze pytanie, które ktoś może zadać, to – Czy ja mam jakieś pytania? I tu zależnie od firmy, pytałam o strukturę zespołu, wyzwania, plany na rozwój, projekty, dojrzałość. I jeśli to nie było podane na stronie lub w ogłoszeniu, to jak wygląda proces rekrutacji i jakie są kolejne kroki.
Kolejne etapy rozmów
Kolejny etap to były rozmowy z osobami prowadzącymi zespoły projektowe – czyli moimi potencjalnymi szefami i w dwóch przypadkach to byli managerowie z osobą z zespołu projektowego. I w jednej firmie na drugim etapie miałam rozmowę techniczną, z liderem developerów, który pytał o współpracę na linii dev-design i sporo pytał o badania i testowanie.
Na tym etapie padały konkretne pytania o projekty z portfolio albo hipotetyczne sytuacje i jak bym sobie z nimi poradziła. I takie przykładowe pytania, które padły to:
- Jak wygląda mój proces projektowy?
- Jak bym zaczęła proces badawczy dla istniejącego produktu?
- Jakby wyglądało badanie hipotez?
- Jak poradziłam sobie z jakimś złożonym problemem?
- Jak wyglądała moja praca przy design systemie?
- Czy pracowałam z materialem, czy pracowałam w Axure i inne narzędzia – ale tu raczej nikt nie odpytywał co i jak w czymś zrobić, tylko przy jakiej okazji z tych narzędzi korzystałam, co tam robiłam i jak moje wrażenia?
- Czy na etapie developmentu okazało się, że coś trzeba zmienić w projekcie i jak sobie z tym poradziłam?
- I oczywiście na każdym spotkaniu padała prośba żebym się przedstawiła, żebym opowiedziała coś o sobie i tutaj większy nacisk kładłam na to jaką jestem osobą i co lubię i na koniec dodawałam informację o doświadczeniu zawodowym, bo o tym i tak miała być cała rozmowa. Więc tu była okazja żeby wpleść np. moje zainteresowania.
Test z matmy…
I prawie zapomniałam. O teście z matmy, tzn. nie tylko z matmy, ale głównie. Dostałam w procesie link do testu, który miał zająć godzinę i składał się z 5 części. Wyniki były automatycznie przesyłane do rekrutacji, ekran był nagrywany, nagrywany był dźwięk. I to był jakiś absurd i koszmar i trauma, do tego stopnia, że chodziłam później cały dzień struta.
Były zadania na czas, miało się kilkadziesiąt sekund chyba albo z dwie minuty nie wiem, na odpowiedź i były pytania zamknięte i najpierw to były równania matematyczne. Potem były zadania z treścią, więc przeczytanie i zrozumienie treści zajmowało mi dłużej niż czas dany na rozwiązanie. Potem była część z logiki i takiego łączenia słów ze sobą, nie wiem jak to wytłumaczyć, ale chodziło o znajdowanie wzorców. Było jedno zadanie na spostrzegawczość i jeszcze jakieś matematyczne, którego nie już nie pamiętam. W pierwszej części skończył mi się czas w połowie robienia równań.
W drugiej po prostu strzelałam, bo byłam totalnie załamana. 3 i 4 bardziej mi siadły, ostatnią też wystrzelałam i tak, byłam załamana. Bo bałam się, że ten test sprawi, że stracę okazję do pokazania faktycznie na co mnie stać. Tutaj ciekawostka – wszystkie stanowiska w firmie, miały ten sam typ zadań. Plus był taki, że rekruterka mi powiedziała, że spoko spoko, ona też jest słaba z matmy. No i jakby dostałam ofertę pracy więc to chyba nie była najważniejsza część. Ale szef mi potem powiedział, że poszło mi tak źle, że rekruterka spytała go czy na pewno chcemy iść dalej z tą osobą. Więc uff, całe szczęście mam normalnego szefa i nie było to problemem. No ale idźmy dalej.
Zadania w procesie rekrutacyjnym
Na etapie zadań, każda z firm, z którymi rozmawiałam miała zaplanowaną prezentację projektu. Czyli żadne zadania z klepania makiet albo UIa czy whiteboard challenge, a bardziej moja umiejętność prezentacji i odpowiadania na pytania. I do etapu prezentacji zdążyłam dojść w jednej firmie – dostałam wytyczne o czym powinnam opowiadać, na czym się skupić i żeby opowiedzieć o maksymalnie trzech projektach i przygotować się na pytania od obecnych osób.
I tutaj bardzo w wykonaniu tego zadania pomógł mi sposób w jaki przygotowałam portfolio, bo miałam właściwie gotowy materiał do prezentacji – trochę tylko skróciłam niektóre slajdy, kilka rzeczy wywaliłam i z tym poszłam na spotkanie. Padało dużo, bardzo szczegółowych pytań i po prezentacji dostałam zaproszenie na rozmowę podsumowującą i feedback do mojego zadania. I tutaj spotkanie było krótkie, 30 minut, na którym dostałam informację co było spoko, a co powinnam poprawić i zaproszenie na kolejne spotkanie z zespołem, żebym to ja mogła zadać teraz trochę pytań.
W tym procesie miałam jeszcze dwa krótkie spotkania i na kolejnym już dostałam propozycję pracy.
Feedback z rekrutacji
Dobra, ale jaki był feedback i co zwróciło ich uwagę. Tu jest kilka ciekawych rzeczy, na które w sumie sama nie zwróciłam uwagi. Pierwsza rzecz to komunikacja i prezentacja. Sposób w jaki odpowiadałam na pytania, że potrafiłam dostosować moje odpowiedzi do osób, z którymi rozmawiałam – czyli jak gadałam z kimś mniej technicznym, to potrafiłam prostymi słowami opisać o co mi chodzi, bez używania trudnych słów i dziwnych pojęć.
To, że umiem przyjmować feedback, że dopytałam o jakieś detale związane z negatywnym feedbackiem i że go po prostu przyjęłam, a nie zaczęłam się tłumaczyć i szukać winnych. I tu się uśmiecham, bo to naprawdę nie przychodzi mi łatwo i to coś, czego nauczyłam się, czy zaczęłam na to zwracać uwagę, dopiero całkiem niedawno. Czyli żeby wysłuchać feedbacku i zastanowić się, co zrobiłam nie tak, że ktoś odebrał jakąś sytuację albo coś co powiedziałam w konkretny sposób. Bo nawet jeśli to nie była moja wina albo moje działanie było wynikową innych zdarzeń, sytuacji – to wciąż po mojej stronie stoi wprowadzenie tej drugiej osoby do tematu, jakieś wytłumaczenie, a nie tłumaczenie się z tego, że się tego nie zrobiło, po fakcie. I w tym przypadku mogłabym odpowiedzieć, że błędy, które popełniłam wynikały z tego i tamtego, ale to w sumie nie ma teraz żadnego znaczenia. Bo wciąż, no cóż, to ja je popełniam.
Kolejna rzecz to proaktywność. Zadawanie pytań i kiedy nie starczyło nam czasu i padła propozycja, żeby spotkać się jeszcze na jedno spotkanie, to dałam znać, że po prostu wyślę zaproszenie do kalendarza – tu miałam dostęp do Calendly więc to po prostu zaproponowałam i to było coś, co najwyraźniej zostało zapamiętane, że to nie ja czekałam na jakieś zaproszenia, tylko sama wyszłam z inicjatywą.
I rzecz, o której bym w ogóle nie pomyślała, że ktoś to zauważy, to moje robienie notatek. Ja każdą rozmowę nagrywałam i po rozmowie opisywałam moje wrażenia, co ja powiedziałam, o czym gadałam, żeby nie mówić w kółko o tym samym. Ale też żeby nawiązywać do tego co było już mówione, zadawać do tego pytania. Więc notowałam bardzo dużo i było to pewnie widać w kamerce, a na pewno moje machanie ołówkiem jak gestykulowałam. Więc tu ciekawostka, ale na pewno notatki bardzo mi się przydawały, zwłaszcza, że notowałam sobie o co chcę zapytać i w trakcie rozmowy jak przychodziły mi jakieś pytania na myśl, to też je notowałam, bo wiem po sobie, że potrafi mi to szybko z głowy wylecieć i nie pamiętam po 15 minutach o co chciałam dopytać.
Czego się bałam w procesach rekrutacyjnych?
O tym wspominałam, ale bardzo bałam się, że okaże się, że mój angielski jest za słaby. Że nie będę rozumiała drugiej osoby, o co mnie pytają albo nie będę dobrze potrafiła wyjaśnić jakichś bardziej złożonych kwestii. I tu chyba pomogło mi czytanie i książek i artykułów i robienie kursów na Interaction Design Foundation (przypominam, że mam na nich zniżkę). To dało takie obycie się z tym językiem okołopracowym, znajomość słownictwa itd. Dużo trudniej opowiadało mi się o sobie, zainteresowaniach i wolnym czasie, bo czasami po prostu brakowało mi słownictwa. Więc to nadrabiałam na bieżąco w trakcie – robiłam sobie prawie codziennie regularne lekcje angielskiego, ćwiczenia i duuuużo miałam w tle odpalonych kanałów YouTubowych żeby słuchać tego angielskiego ciągle.
Druga rzecz, które się bałam to whiteboard challenge. I tu głównie chyba dlatego, że ja nie wierzę w skuteczność tej metody, tzn. to co ma sprawdzać. Takie wymyślanie rozwiązań czy procesu w biegu, nie mając informacji o tym jak działa firma, jakie są problemy, to trochę taki klimat spotkań ofertowych z agencją, a nie praca projektowa w produktach. No ale tu pewnie co osoba to inne doświadczenie. Na całe szczęście, większość ofert opisujących proces rekrutacji, zaznaczało, że jeśli będą zadania to będą to jakieś ćwiczenia do zrobienia w domu
Moje rekrutacje podsumowując
20 lipca wysłane pierwsze CV, 25 lipca złożone CV do firmy, której ofertę ostatecznie przyjęłam, 10 sierpnia zaczął się proces weryfikacji, czy w ogóle mogę podjąć się pracy w Holandii, 11 sierpnia miałam rozmowę z potencjalnym przyszłym szefem potwierdzającą ich chęć do zatrudnienia mnie, 16 sierpnia dostałam konkretną ofertę z warunkami i następnego dnia oficjalnie ją przyjęłam. To daje 3 tygodnie i 1 dzień od momentu wysłania CV do otrzymania konkretnej oferty.
Łącznie aplikowałam do 17 firm, od 6 dostałam odpowiedzi odmowne, 4 zaprosiły mnie do procesu rekrutacji, 7 ogłoszeń zostało bez odpowiedzi.
Nie czekałam na zakończenie procesu rekrutacyjnego z pozostałymi firmami – po pierwsze zależało mi na czasie, miałam przed sobą miesiąc w podróży i nie uśmiechało mi się jeździć z laptopem i kombinować czy będę miała wystarczające warunki żeby umawiać się na rozmowy i robić zadania. Po drugie oferta, którą dostałam była naprawdę dobra i autentycznie zajarałam się na myśl, że będę mogła pracować z zespołem, który poznałam w procesie rekrutacji.
Dlaczego dostałam tyle odmownych odpowiedzi albo w ogóle brak odpowiedzi?
Myślę, że składa się na to wiele czynników. Po pierwsze wierzę, że naprawdę mogło być dużo lepszych ode mnie osób. Amsterdam przyciąga całą masę expatów, osób wysoko wykwalifikowanych z praktycznie wszystkich części świata. Spodziewałam się więc, że będę miała naprawdę dużą konkurencję szukając tutaj pracy. Moje doświadczenie nie robi specjalnie na nikim wrażenia, zwłaszcza jeśli popatrzymy na duże, międzynarodowe korporacje. Część z nich miała wymagania, których po prostu nie spełniałam – a mimo to postanowiłam spróbować swojego szczęścia. Było tak np. ze stanowiskami do Googla i Miro.
Kolejna rzecz to kraj zamieszkania. Na etapie rekrutacji mieszkałam nadal w Polsce i w CV i na LinkedInie kraj zamieszkania podawałam zgodnie z prawdą, natomiast dopisywałam, że planuję w ciągu kilku miesięcy zamieszkać w Holandii. I wiem, że to mogło być dla niektórych firm przeszkodą. Czy było – nie wiem, nie jestem w stanie teraz tego zwalidować. Natomiast po zmianie miejsca zamieszkania na LinkedIn zaczęłam dostawać dużo ofert ofert o pracę, właśnie w Holandii.
No i zwolnienia. Negatywne odpowiedzi lub brak odpowiedzi mógł być związany z sytuacją na rynku – 1/3 firm, do których aplikowałam zaliczyła tak zwane layoffy, w okresie, w którym aplikowałam. Czy było to powiązane – nie mam pojęcia, ale jakoś tak lżej na duchu jak sobie można znaleźć dobrą wymówkę.