Pół roku bezrobocia, czyli rekrutacja w UX w 2023

Minęło w połowie grudnia pół roku odkąd oficjalnie dowiedziałam się, że zostałam zwolniona. Więc dzisiaj, bardziej na luzie, o tym jak mi to pół roku minęło, jak wyglądają rekrutacje w 2023 i czy znalazłam pracę?

Dla tych, którym nie chce się czytać, oglądać lub słuchać – minęło szybko, nie znalazłam pracy, ale mam trochę dziwnych historii z rekrutacji. Więc warto poczytać dalej, jeszcze nie uciekajcie.

Ten materiał powstał na podstawie moich doświadczeń i doświadczeń osób, które podzieliły się nimi na moim InstagramieThreads.

obrazek z kobietą i podpisem Hate Mondays? Try unemployment.

To nie pierwsze moje doświadczenie bezrobocia

Chciałam powiedzieć, że jeszcze nigdy nie miałam tak długiej przerwy od pracy, ale w sumie nie była by to prawda. W zeszłym roku, kiedy się przeprowadzałam, odeszłam z pracy z końcem lutego, a zaczęłam nową w październiku. Ale to wszystko było zaplanowane, pracowałam wtedy też dla uczelni, więc coś tam robiłam i mimo wielu stresów, związanych głównie z przeprowadzką, to wszystko wyglądało zupełnie inaczej.

O tym jak zostałam zwolniona opowiadałam w filmie na YouTube. Ale w ramach przypomnienia – zostałam zwolniona w czerwcu – objęły mnie grupowe zwolnienia, po prostu zamknęli nam oddział firmy w Amsterdamie i zwolnili mnie na dobrych warunkach, bo 19 czerwca mogłam zamknąć kompa i zapomnieć o wszystkim, a mimo to, mój kontrakt trwał do końca lipca.

Były wakacje, grupowe zwolnienia trwały w najlepsze, nie pojawiały się praktycznie żadne nowe oferty więc stwierdziłam, że… no co? Lato. Wakacje, nic nie robię. No może, nie to, że nic, ale nie będę miała super ciśnienia żeby znaleźć pracę, bo wiedziałam, że będzie po prostu trudniej. Ludzie są na urlopach, ogłoszenia będą wisieć tygodniami a czas odpowiedzi będzie się wydłużał.

kot ubrany w garnitur, zerkający znad gazety i podpis – I should start a job search

W sumie zaczęło się w maju

Co ciekawe, moje pierwsze CV wysyłałam już w maju, kiedy nieoficjalne dowiedziałam się, że nadchodzą zwolnienia. Wysłałam zgłoszenia do 10 firm, które akurat rekrutowały, nie aktualizując specjalnie CV (a mówiłam o tym w filmie, że było tam sporo rzeczy do poprawienia), bo chciałam zobaczyć po prostu jaki będzie odzew. Przypominam, że przy ostatniej rekrutacji rok wcześniej, robotę znalazłam w niecały miesiąc. Chciałam więc porównać jak zmieniła się sytuacja. A że od wszystkich 10 firm dostałam odpowiedź odmowną to… odkryłam szybko, że bardzo się zmieniła.

Stwierdziłam więc, że ok – będę musiała zaktualizować CV, popracować nad portfolio i wtedy wezmę się za szukanie porządnie. A że był sezon wakacyjny, to idealny moment żeby sobie te dokumenty dopracować i po wakacjach, jak już zasypie nas grad ofert, będę szukać pracy. W czerwcu wysłałam jeszcze dwie aplikacje, również odrzucone i w sumie… bardziej skupiłam się na cieszeniu się wakacjami, spotykaniu się ze znajomymi i robieniem tatuażu.

W międzyczasie odezwało się też kilka polskich firm, zainteresowanych współpracą, ale zależało mi na umowie z holenderską firmą ze względu na benefit podatkowy, który dostałam i warunkiem utrzymania go była umowa o pracę właśnie tutaj.

mężczyzna patrzący w komputer z podpisem Looks at other designer's portfolio. Develops major depression

Przyszedł jednak stres

W sierpień weszłam już z lekkim stresem, bo nadal trwał sezon wakacyjny i nie było zbyt wielu nowych ofert, głównie wisiały ogłoszenia, które widziałam już wcześniej no i szczerze mówiąc niespecjalnie mi się paliło żeby w tych firmach pracować. No ale, że miałam tylko trzy miesiące (żeby nie stracić ulgi podatkowej), to stwierdziłam, że ok, po prostu poaplikuję gdzie się da i zobaczymy jaki będzie odzew na nowe CV i poprawione portfolio.

W sierpniu wysłałam 14 odpowiedzi na aplikacje, z 4 dostałam zaproszenia do dalszych etapów, z 8 moja aplikacja została odrzucona, a 2 nie odezwały się do tej pory. No ale coś się zaczęło dziać, ktoś tam zaczął się kontaktować i miałam na koncie pierwsze rozmowy i spotkania, więc w sumie zaczęłam z dużym optymizmem patrzeć w przyszłość.

A potem przyszedł wrzesień i w całym miesiącu wysłałam tylko 4 aplikacje, z czego odezwała się do mnie jedna firma, która dwa tygodnie później zupełnie zawiesiła wszystkie rekrutacje. Październik i listopad obfitował w trochę więcej nowych ofert, ale wciąż, szczerze mówiąc, bez szału.

obrazek z psem siedzącym na krześle wśród płomieni i podpisem – this is fine

I zaczęłam rozumieć

Utrata pracy jest jedną z najbardziej stresujących sytuacji, jakie mogą spotkać człowieka w dorosłym życiu. Na skali stresu Holmesa i Rahe, wyróżniającej szczególnie stresujące wydarzenia życiowe, plasuje się na 8 z 44 pozycji, zaraz po m. in. śmierci osób bliskich, rozwodzie, pobycie w więzieniu czy ciężkiej chorobie. Nie ma znaczenia rodzaj pracy, ani staż – tak samo stresujące jest zwolnienie z pracy dla wieloletniego pracownika, jak i osoby, która przepracowała rok.

I niby wiedziałam to wszystko, słyszałam o różnych badaniach, ale dziwiłam się jednocześnie – no bo to przecież TYLKO praca. Dopóki nie dotknęło to i mnie. Problemy ze snem, niepewność, myśli, że popełniłam błąd, że może powinnam się przebranżowić, a może wrócić do Polski. Dużo deprecjonowania się – nie jestem wystarczająco mądra, dobra, taka czy owaka. A do tego wszystkiego dochodzą jeszcze… idiotyczne procesy rekrutacyjne.

Rekrutacje na stanowiska projektowe to jakiś żart

O tym, że firmy mają bardzo różne podejścia do rekrutacji wiemy nie od dziś. Od zawsze krążyły historie o tym jak firmy wykorzystują rekrutacje do generowania sobie projektów dla klientów, wrzucania absurdalnie dużego zakresu pracy na darmowe zadanie albo po prostu nieodzywanie się w pewnym momencie do kandydatów. Słyszałam o długich procesach do firm takich jak Google albo Meta. Ale traktowałam to raczej jako przypadki skrajne i raczej rzadziej niż częściej spotykane.

Tymczasem okazuje się, że coś, z czego jeszcze niedawno wszyscy się śmialiśmy, dziś stało się standardem. Zdecydowana większość procesów rekrutacyjnych, w których brałam teraz udział to kilkustopniowe etapy, które oprócz tego, że są całą masą spotkań z losowymi ludźmi (i wszyscy pytają cię praktycznie o to samo), rozciągają się w czasie do dwóch, trzech miesięcy. A z opowieści obserwatorów na Instagramie wiem, że potrafią trwać i pół roku.

Dochodzą do tego jeszcze zadania – projekty do zrobienia w domu, prezentacje projektów, sesje whiteboard challenge (czyli projektowanie na żywo, w trakcie spotkania). I moje ulubione – testy psychologiczne. A to wszystko przy jednoczesnych prezentacjach portfolio i sesjach dyskusji i zadawania pytań do tych, stworzonych już, prawdziwych projektów.

mężczyzna z przerysowanymi strużkami potu na twarzy i podpisem – when you walk in the room for your interview and you see a whiteboard on the wall

Nie jestem przeciwniczką zadań

I żeby nie było – ja nie mam nic przeciwko zadaniom w trakcie rekrutacji. Ale pod warunkiem, że te zadania faktycznie coś sprawdzają. Miałam okazję rekrutować osoby projektujące i zadania, jeśli się pojawiały, miały przede wszystkim sprawdzić te obszary, których brakowało nam w portfolio osoby aplikującej albo nie byliśmy pewni doświadczenia.

I teraz tak sobie myślę, że dla kontrastu, opowiem w następnym materiale o rekrutacjach, które robiły na mnie dobre wrażenie i praktykach, które sprawdziły mi się kiedy sama poszukiwałam odpowiednich osób.

obrazek z narysowaną parą, eleganckich osób i podpisem let's have a staff meeting and discuss the things that must happen but will never actually end un happeniing.

Firmy nie wiedzą co sprawdzają zadaniami

Problem jaki mam teraz, kiedy sama się rekrutuję, to przede wszystkim obserwacja, że firmy nie mają pojęcia po co właściwie dają nam te zadania do wykonania. Widać to po formacie zadań, odpowiedziach na pytania, późniejszych prezentacjach (i pytań, które tam padają), a potem feedbacku, który nijak się ma do tego, co miało być sprawdzane.

Miałam przypadek, w którym Head of Design opowiadał mi roli i potrzebach na tym stanowisku, zapowiedział zadanie do zrobienia w domu, po czym okazało się, że zadań były trzy, dość różne i czasochłonne. Jako, że chciał sprawdzić moje myślenie i podejście, wspomniał, żebym ucięła te zadania w miejscach, które uznam za bezsensowne i skupiła się na osiągnięciu celu minimum środków. Zadania miały mi zająć z godzinę, dwie – co jak możecie sobie wyobrażać, było dość absurdalnym założeniem.

Obcięłam je mocno, ale ewidentnie nie trafiłam w to cięcie w oczekiwania osób, które później oceniały moje zadania. Feedback z kolei pokazywał, że rzeczy, których rzekomo szukali były oceniono bardzo wysoko, ale zabrakło im rzeczy, o których wspominali, że mam nie poświęcać na nie za dużo czasu. To tak jakby ktoś dał wam zadanie, w którym macie skupić się na procesie UX i dostajecie feedback, że pokazaliście za mało UIa.

podpis – interviewer: where do you see yourself in 5 years? Me: in your chair, but asking better questions

Strata czasu

Klasykiem jest dostawanie zadań, które nijak mają się do rzeczywistości firmy, procesów, zasobów lub typów projektów. Firmy chwalące się podejściem zwinnym, elastycznym podejściem i kreatywnością, dają zadania, które tego nie sprawdzają. W firmie, w której nie ma badań i testów, walidacji, po tym jak zrobiłam prezentację swojego projektu i opowiedziałam o moim podejściu do badań i testów, dostałam zadanie na zrobienie wymyślonej aplikacji, do wymyślonej firmy, wymyślonych użytkowników, z wymyślonymi problemami. Firma chciała zobaczyć jak pracowałabym nad usprawnieniem takiej aplikacji w konkretnym obszarze i chcieli zobaczyć trochę Figmowej magii – zależało im żeby zobaczyć też warstwę wizualną.

Pokazałam proces, zaprojektowałam kilka roboczych widoków i zaznaczyłam, że raczej moja praca nad takim projektem wiązałaby się ze spotkaniami i rozmowami z innymi interesariuszami oraz walidacją różnych założeń, które zrobiłam na potrzeby zadania. Warstwa wizualna też powinna odpowiadać temu jak cały produkt działa, nie tylko mała część, na której miałam się skupić.

W odpowiedzi dostałam informację, że dzięki, dzięki ale zabrakło im w moim projekcie walidacji i niestety będą kontynuować proces z innymi osobami. Firma, która nie robi testów i nie waliduje swoich projektów w żaden sposób, oczekiwała, że na etapie projektu w rekrutacji zrobię im proces walidacyjny do czegoś, co w biznesowym założeniu, mogło nie mieć sensu.

I teraz zastanawiam się czy powinnam po prostu zmyślać, czy oni wszyscy naprawdę myślą, że ludzie nie mają nic lepszego do roboty tylko cisnąć przez tydzień projekt, którego nawet nie wrzuciłabym do portfolio.

kobieta rozpozcierająca ręcę na tle stosów dokumentów zasypujących biurko i podpisem – me right now. look at all this work i haven't done yet

Zadania są z reguły zbyt obszerne

Myślę, że największym problemem zadań jest ich zbyt duży zakres, przy jednoczesnym braku materiałów, na których można bazować. Pracując w produkcie, rzadko jest tak, że ktoś przychodzi i mówi – weź mi zrób aplikację do robienia tego. Jest przestrzeń na rozmowę o tym kim mieliby być odbiorcy, jaki problem rozwiązuje, z reguły to produkt dla już działającej na rynku firmy i ta firma ma jakiś know-how. Nawet jeśli nie było super badań i niewiadomo jakich procesów usprawniających ten cały UX, to przy odpowiednim zadawaniu pytań, jesteśmy w stanie zdobyć, a potem sprawdzić sporo informacji. Możemy zrobić audyt istniejącego produktu. Firmy mają swoje identyfikacje wizualne, często konkretny styl, a nawet design system.

A zadania dostajemy jak do agencji, gdzie pracuje się na akord. I przypominam – ja się rekrutuję na stanowiska Product Designer albo UX Designer w firmach ze swoimi produktami. Tymczasem w ramach zadania, oczekuje się, że w ciągu kilku dni, zrobię badania, analizę konkurencji, przedstawię proces pracy, zwaliduję projekt, zrobię od podstaw warstwę wizualną i to wszystko będzie miało jeszcze sens. Jeżeli to nie jest red flag dla pracy w takiej firmie, to nie wiem co jest.

dwóch mężczyzn podających sobie ręce i podpis na jednym z nich – designer lying about his skills, na drugim – company lying about work life balance, a pomiędzy nimi – day 1 of new job

Ale wróćmy jeszcze do spotkań

Na zadania łatwo się narzeka, bo w większości przypadków są bez sensu. Ale pogadajmy sobie jeszcze o spotkaniach. Bo ta potrzeba pogadania sobie z wszystkimi możliwymi pracownikami firmy, jest zaskakująco powszechna.

Z reguły zaczynamy spotkaniem z HR, które ma ocenić, czy jesteśmy w stanie się w ogóle komunikować, jakie mamy oczekiwania finansowe, kiedy możemy zacząć pracę i moje ulubione – dlaczego w ogóle chcemy pracować w tej firmie. Takie spotkania trwają z reguły 15-30 minut i są pogadanką o wszystkim i o niczym. To często pierwsze nasze zetknięcie z firmą i przedstawienie jak wygląda proces rekrutacyjny, jakie są kolejne kroki, ile może trwać. Ze wszystkich rozmów, które miałam, tylko jedna osoba rekrutująca nie spóźniła się na to spotkanie. Ta pierwsza osoba, jest też z reguły osobą prowadzącą naszą całą rekrutację – odpowiada za koordynację spotkań, przesyłanie nam feedbacku i zaproszenie do kolejnych etapów.

Niestety wśród wiadomości, które dostawałam od obserwatorów, dość często pojawiały się opisy sytuacji wręcz patologicznych. Głupie teksty, wyśmiewanie osób aplikujących, ocenianie życiowych wyborów (że ktoś nie zdecydował się na studia), dziwne komentarze z podtekstem (których odbiorczyniami były głównie kobiety) – to coś, o czym myślałam, że od dawna się już na rozmowach o pracę nie pojawia. I łączyłam głównie z małymi firmami. Okazuje się, że zakompleksieni i chamscy ludzie nadal się trafiają, również w dużych firmach.

Brak feedbacku

Osoby, które dzieliły się swoimi doświadczeniami, najczęściej narzekały na ten brak feedbacku właśnie. Akceptowalne jest dla mnie, że nie dostaję szczegółowej odpowiedzi na etapie wysłania CV (osoby rekrutujące dostają 100-200 zgłoszeń na miejsce). Informacja w formie automatycznej zwrotki, że dzięki, dzięki, ale wybraliśmy inne osoby do dalszego etapu, jest dla mnie informacją wystarczającą. Tak samo jak poinformowanie na wstępie, że jeśli nie odezwą się w ciągu 2-3 tygodni, oznacza, że wybrali inne osoby. Ale zupełnie nie rozumiem sytuacji, w której spotykamy się, robimy zadania, poświęcamy czas i… cisza. I choć to zdarzyło mi się tylko raz (dowiedziałam się od innej osoby z firmy, że rekrutacje zostały zawieszone), to już inne osoby, z którymi gadałam, spotykały się z tym zaskakująco często.

Tu muszę pochwalić firmy, z którymi gadałam, bo jeśli dostawałam odpowiedź, że jednak nie, jednak ktoś inny, dostawałam również propozycję spotkania, żeby o tym feedbacku pogadać. I faktycznie z tej okazji skorzystałam.

mężczyzna pukający się w czoło i podpis can't be bad at communication if we never communicate at all

Problemy komunikacyjne

To, co jeszcze zaobserwowałam, a jest już taką czerwoną flagą na etapie rekrutacji, to wewnętrzne problemy komunikacyjne, które mają wpływ na nasz proces. I tak, dostałam zaproszenie na rozmowę w siedzibie firmy, z którą wcześniej nie miałam żadnego innego kontaktu, niż wysłanie mojej aplikacji. W zaproszeniu był gość z HR oraz Design Managerka, pod którą miałabym pracować.

Okazało się, że zaplanowanie spotkania dla trzech osób, z czego jedna – ja, miała pusty kalendarz, więc każdy dzień i godzina mi pasowały, przerosło możliwości gościa od rekrutacji. Zaplanował więc spotkanie, które zostało odrzucone przez wspomnianą managerkę i to ona przepraszała mnie, że sorry, ale coś poszło nie tak i ona nie może się tego dnia spotkać. Dwa tygodnie trwało umawianie się na to spotkanie.

Mając te dwie osoby w zaproszeniu do spotkania, które miało trwać godzinę, założyłam, że ten etap zapoznania, HR, będzie na początku, a potem będzie okazja do pogadania z Managerką. Jakie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że na spotkaniu była managerka i projektant, spotkanie miało trwać 1,5h i miało być przede wszystkim prezentacją moich projektów z portfolio. Na szczęście miałam ze sobą komputer. Gość od rekrutacji nie wysłał mi agendy spotkania i jakoś, zapomniał, poinformować mnie o istotnych szczegółach, bo okazało się, że w ogóle powinien najpierw do mnie zadzwonić i pogadać. Czego nie zrobił. Dotarłam więc przypadkiem do drugiego etapu rekrutacji, bez zaliczenia pierwszego.

W piątek tuż przed świętami miałam inny, ciekawy przypadek, który mnie zainspirował do tego materiału. Miałam dwa 45 minutowe spotkania w siedzibie firmy, jedno z CEO, drugie z jakimś tam innym C-COŚTAM, które miały być zagłębieniem się w moje projekty z portfolio i pogadaniem o technicznych szczegółach. Co samo w sobie było ciekawe, bo nie wiedziałam o jakie techniczne szczegóły mają zamiar pytać mnie osoby, które zajmują się zupełnie czymś innym. Na miejscu okazało się, że będę mieć whiteboard challenge, prowadzony i oceniany przez CEO.

podpis – one does not simply change corporate culture

To często są naprawdę fajne firmy

I najbardziej się wkurzam na to, że to wbrew pozorom, wydają się naprawdę fajne firmy. Ze spoko ludźmi w zespołach – przynajmniej takie dają wrażenie. Niemniej firmy, z którymi rozmawiam, to często firmy o bardzo niskiej dojrzałości UX, które chcą robić fajnie rzeczy, ale jeszcze tego nie robią. Oznacza to, że w wielu tych przypadkach, praca nad projektami, to po prostu klepanie projektów w Figmie, z punktowymi testami i masą spotkań. A rekrutacje są takie, jakbym miała budować rakietę na Marsa.

Marnujemy więc sobie nawzajem ten czas, który jest czasem dosyć kosztownym. Koszty rekrutacji dla firmy są bowiem dość wysokie. Jeśli policzymy ile czasu poświęcają osoby odpowiedzialne za komunikację, przygotowanie feedbacków i spotkań, mnożąc to przez liczbę uczestników, robi nam się naprawdę dużo czasu. Czasu, który kosztuje firmy kupę kasy.

rysunek mężczyzny zapraszające do tego by usiąść obok niego na krześle z podpisem – have a seat, standing there watching everyone else work all day must be exhausting!

Firmy mają leniwe podejście do rekrutacji

Gdybym miała podsumować to wszystko, to dochodzę do wniosku, że największym problemem jest leniwe podejście do rekrutacji. Na zasadzie – dobra, wymyśliliśmy te trzy zadania kilka lat temu, opisaliśmy je (dosłownie) w formie trzech zdań i zobaczymy co z tego wyjdzie. Każda osoba, niezależnie od poziomu doświadczenia, projektów w portfolio i stanowiska, dostaje podobne zadania, które bywa, że duplikują się z czymś co było robione. W prawdziwych przypadkach biznesowych, w rzeczywistym świecie, z prawdziwymi ludźmi. Odtworzenie tych warunków w procesie rekrutacyjnym jest niemożliwe – to zawsze będzie karykatura procesu projektowego. Osoby, które rekrutują pracowników, powinny mieć tego świadomość i zastanowić się, co tak naprawdę chcą sprawdzić.

Nie widzę problemu, jak wspomniałam, w robieniu zadań, pod warunkiem, że będę miała poczucie sensu ich robienia. Że czuję, że ok – nie mam doświadczenia, dajmy na to, w e-commerce, wam zależy na tym, żeby mieć osobę, która zna minimum dobrych praktyk, dacie mi więc do zaprojektowania mobilny checkout w sklepie. Jeśli chcecie sprawdzić moje umiejętności w warstwie graficznej, dajcie chociaż minimum informacji żeby stworzyć bazę do tych grafik. I tak dalej, i tak dalej.

Oznacza to, oczywiście, że trzeba te zadania przygotować. Opisać, zebrać niezbędne materiały. Ale o ile będzie łatwiej i szybciej później, oceniać projekty i tworzyć feedbacki.

O automatyzacjach odpowiedzi, korzystaniu z kalendarzy do umawiania spotkań (typu Calendly, Google Calendar albo Zencal) nie wspominając. I tak, agendy spotkań mogą być zapisane już w tych gotowych formatkach.

screen z gry GTA z mężczyzną idącym przed siebie i podpisem – ah shit, here we go again

Niekończąca się opowieść

W tym roku wysłałam 67 odpowiedzi na aplikacje, z czego tylko z 11 firm dostałam zaproszenia do dalszych etapów. Średni czas oczekiwania na odpowiedź od zgłoszenia aplikacji to około 6 tygodni i myślę, że było to podyktowane głównie tym, że większość z nich zaczynałam w trakcie sezonu urlopowego. A jak już zaczynałam procesy z firmami, to większość z nich ciągnęła się ponad miesiąc – i głównie z powodu czekania aż ktoś tam wróci z wakacji. Z trzema firmami jestem nadal w procesie, więc moja historia rekrutacji jeszcze się nie kończy. Choć po ostatnich miesiącach mam nadzieję, że jest bliższa końcu niż dalej.

You May Also Like
Read More

Przeprowadzka do Holandii

Za dwa miesiące minie mi rok od przeprowadzki do Holandii, więc dzisiaj trochę o tym. O oczekiwaniach, zaskoczeniach, zdziwieniach i wrażeniach i praktycznej stronie przeprowadzki do innego kraju…